-

jolanta-gancarz

O dziedzictwie, dziedziczeniu i spuściźnie na przykładzie ostatniego polskiego biskupa we Wrocławiu, królewicza Karola Ferdynanda. Głos w dyskusji nad dzisiejszą notką Coryllusa...

Dzisiejsza notka jest dalszym ciągiem notki z 29 lipca b.r., a w całości, bez obecnych skrótów, artykuł ukazał się w 9. numerze "papierowej" Szkoły Nawigatorów. Jest długa, ale wydaje mi się, że jako uzupełnienie do dzisiejszego tekstu Coryllusa (Czy Austria odzyska Śląsk?) warto ją zamieścić, zwłaszcza ze względu na osobę i działalność królewicza Karola Ferdynanda Wazy, ostatniego polskiego biskupa wrocławskiego do zakończenia II wojny światowej. To jest też przykład dla wszystkich ogarniętych niemocą narzekaczy, jak wiele jeden człowiek może zdziałać.

   Terytorium biskupstwa wrocławskiego zmieniało się na przestrzeni dziejów, ale zawsze obejmowało niemal cały Śląsk. Wielką rolę w rozwoju organizacji kościelnej w diecezji, poprzez liczne nadania uposażeń dla parafii, budowę kościołów, fundowanie klasztorów, czy sprowadzanie nowych zakonów, odgrywali Piastowie śląscy, także w okresie rozbicia dzielnicowego i stopniowego uniezależniania się poszczególnych książąt od Korony Polskiej.

Kiedy Kazimierz Wielki zgadzał się na włączenie Śląska (tylko tych księstw, które złożyły już hołd lenny Luksemburgom!) do państwa czeskiego w zamian za zrzeczenie się przez Jana Luksemburskiego pretensji do korony polskiej, miał świadomość, że póki diecezja wrocławska pozostanie zależna od metropolii gnieźnieńskiej polska kontrola nad tymi ziemiami nie zostanie całkowicie zerwana.

Zdawał sobie z tego sprawę również cesarz Karol IV. który uzyskawszy od papieża Klemensa VI w 1344 r. zgodę na odłączenie od metropolii mogunckiej diecezji praskiej i podniesienie jej do rangi archidiecezji, próbował zaraz przyłączyć do niej diecezję wrocławską.

Kazimierz Wielki pokrzyżował te plany, uzyskując od papieża potwierdzenie podporządkowania biskupstwa wrocławskiego metropolii gnieźnieńskiej. Mało tego. Cesarz musiał 15 listopada 1355 r. wystawić biskupowi Przecławowi i kapitule wrocławskiej pisemne zapewnienie, że więcej podobnych starań nie będzie podejmował. Taką deklarację złożył też wraz z papieżem Urbanem V królowi polskiemu.

Metropolici gnieźnieńscy starali się zawsze, aby przedstawiciele biskupa wrocławskiego uczestniczyli regularnie w synodach prowincjonalnych, a każdą nieobecność w sposób sensowny usprawiedliwiali.

Ze wszystkich zachowanych portretów, z wyjątkiem jedynego dziecięcego, patrzy na nas poważna, można nawet powiedzieć smutna twarz dojrzałego mężczyzny o wyglądzie Cyrana de Bergerac z filmu J. P. Rappaneau (http://i.ytimg.com/vi/fmmhEc7evlw/hqdefault.jpg). Pierwowzór postaci Cyrana był zresztą niemal rówieśnikiem naszego bohatera. Umarł nawet w tym samym roku.

I choć moje skojarzenie może wydać się głupie, obie postacie (myślę o literackiej wersji Cyrana de Bergerac) mają jedną wspólną cechę: nie osiągnęły tego, na co zasługiwały, mimo niewątpliwych zdolności i zalet, które nie zostały w porę dostrzeżone i docenione...

Królewicz Karol Ferdynand urodził się 13 października 1613 r., kiedy jego ojciec miał już lat 47 i od przeszło ćwierć wieku nosił na skroniach ciężką koronę elekcyjnego króla Rzeczypospolitej Obojga Narodów. W innych okolicznościach te narodziny mogłyby uchodzić za dowód Bożego błogosławieństwa dla domu Wazów, ale wobec praw Rzeczypospolitej, mimo prywatnej radości rodziców, tylko zmartwienia ojcu dodały, zwłaszcza, że rok później przyszedł na świat jeszcze jeden królewicz.

Z dwóch żon, sióstr rodzonych, ze styryjskiej linii Habsburgów, miał bowiem Zygmunt III pięciu synów i jedną córkę, nie licząc dzieci zmarłych w niemowlęctwie lub wczesnym dzieciństwie. Tymczasem korona była tylko jedna i to nie dziedziczna. Największe szanse na następstwo tronu miał najstarszy z braci, Władysław, urodzony 9 czerwca 1595 roku w Łobzowie pod Krakowem ku wielkiej radości rodziców, którzy w trzy lata po ślubie musieli już dwukrotnie opłakiwać śmierć swoich dzieci, córek Anny Marii i Katarzyny.

Chłopiec urodził się zdrowy i dorodny. Otrzymał na chrzcie polskie imiona królewskie: Władysław Zygmunt i został pobłogosławiony nawet przez sędziwą Annę Jagiellonkę, swoją cioteczną babkę. Cieszyła się cała Rzeczpospolita, stołeczny Kraków bił z dział i hakownic, nocą błyszczał od świateł, a dumni rodzice na cały świat rozsyłali radosną wiadomość. Dla Zygmunta III i jego żony Anny był to prawdziwie szczęśliwy okres, zwłaszcza że od 19 lutego 1594 roku, kiedy w katedrze w Uppsali odbyła się ich uroczysta koronacja, nosili na skroniach także potrójną koronę Szwecji.

Radość młodego króla była jednak krótka. Kolejne 4 lata przyniosły mu całe pasmo nieszczęść: śmierć kolejnej dwójki dzieci (córki i młodszego syna), potem żony i wreszcie wskutek intryg stryja, Karola Sudermańskiego, swojego dotychczasowego regenta w Szwecji, po nieudanej interwencji i uwięzieniu, 24 lipca 1599 roku detronizację przez sztokholmski Riksdag, co będzie miało poważny wpływ na całą późniejszą politykę zagraniczną Zygmunta III, na sytuację Rzeczypospolitej i na losy jego synów...

W 1605 roku, mając 39 lat, żeni się Zygmunt powtórnie z siostrą zmarłej kilka lat wcześniej żony, Konstancją, która urodzi mu jeszcze siedmioro dzieci. Wiek dorosły osiągnie czterech synów i jedna córka. Będą to kolejno: Jan Kazimierz (1609), Jan Albert, w źródłach nazywany też Janem Wojciechem albo Janem Olbrachtem (1612), Karol Ferdynand (1613), Aleksander (1614) i Anna Konstancja (1619).

W tym samym czasie Rzeczpospolita traci szanse na unię z Moskwą, a król na kolejną koronę dla siebie lub któregoś z synów.

Prawo Rzeczypospolitej zabraniało synom królewskim obejmowania świeckich stanowisk w państwie: wyższych, związanych z krzesłami w senacie, bo stanowiło konkurencję dla magnatów, niższych, bo nie licowały z godnością dzieci królewskich. Podobnie traktowano obsadzanie najwyższych stanowisk kościelnych, zwłaszcza biskupstw (dawało krzesło w senacie z urzędu) oraz bogatych prebend zakonnych.

Do tego doszły jeszcze zmiany prawa kościelnego po soborze trydenckim, zabraniające obejmowania stanowisk biskupich osobom niepełnoletnim i nakazujące biskupom nominatom stałe przebywanie w swoich diecezjach.

Tradycją był też wybór nowego biskupa spośród kanoników, członków kapituły katedralnej. Wpływ króla polegał zwykle na przedstawieniu 4 kanoników jako swoich kandydatów, a ostatecznego wyboru dokonywała kapituła, po zatwierdzeniu elekta przez papieża.

Tak więc narodziny kolejnych synów były dla Zygmunta III nie tylko radością, ale także troską o zapewnienie im godnej przyszłości w sytuacji, gdy nie mieli żadnych dziedzicznych włości w Rzeczypospolitej. Nawet najstarszy, Władysław, nie czuł się pewnie jako potencjalny następca tronu i podejmował za życia ojca różne próby nie tylko zdobycia korony moskiewskiej czy szwedzkiej, ale także otrzymania jakiegoś księstwa np. śląskiego lub inflanckiego, gdzie czułby się prawdziwym, samodzielnym władcą. Duże szanse na przyłączenie Śląska do Rzeczypospolitej w początkach wojny trzydziestoletniej, na co miał nadzieję Zygmunt III Waza, zostały pokrzyżowane przez klęskę pod Cecorą i wojnę z Turcją. Kto się do tego przyczynił, to już inna kwestia, jak dotąd słabo wyjaśniona w polskiej historiografii. Najdalej w swoich sugestiach posunął się chyba Wacław Sobieski, sugerując nie tylko proste intrygi austriackie, ale przede wszystkim moskiewsko – prawosławne, dla obalenia unii brzeskiej i wykorzystania Turków do osłabienia Rzeczypospolitej dla jej łatwiejszego opanowania, także od wewnątrz (Kozacy i prawosławna hierarchia). Czy była to samodzielna inicjatywa patriarchy Konstantynopola i jego moskiewskiego odpowiednika? To już temat na osobną rozprawę... Identyczny scenariusz, znacznie skuteczniej wykorzystano prawie 30 lat później przy pomocy Bohdana Chmielnickiego.

W każdym razie nie udało się wówczas zrealizować marzeń o stworzeniu dziedzicznych księstw dla młodych Wazów na „odzyskanym dla Rzeczypospolitej” Śląsku.

O ileż lepiej przedstawiała się sytuacja młodych Jagiellonów, którzy mieli dziedziczne ziemie na Litwie, a przez pewien czas także prawo do uposażenia na księstwach śląskich (pod rządami Władysława Jagiellończyka i jego syna Ludwika, za zrzeczenie się pretensji do korony czeskiej).

Zdawał sobie z tego sprawę Zygmunt III, dlatego wykorzystywał każdą możliwość zabezpieczenia przyszłości synów (córkę zawsze można było dobrze wydać za mąż).

Taka okazja zdarzyła się po raz pierwszy w 1619 r., kiedy Karol Habsburg, szwagier króla, jednocześnie biskup wrocławski, zmuszony przez powstanie w Czechach i protestancką rebelię na Śląsku do opuszczenia swojej diecezji, znalazł schronienie na dworze warszawskim Wazów. Licząc na pomoc w odzyskaniu władzy nad biskupstwem, obiecał uczynić swoim następcą 6-letniego wówczas siostrzeńca Karola Ferdynanda.

Nie wiadomo, dlaczego wybór padł akurat na to dziecko, a nie na !0-letniego Jana Kazimierza czy 7-letniego Jana Olbrachta. Być może zdecydowała matka, której ulubieńcem był ponoć Jan Kazimierz, więc chciała dla niego zapewne kariery świeckiej, może nawet jakiejś korony. Dlaczego jednak pominięto starszego o rok Jana Alberta, który za dwa lata otrzyma biskupstwo warmińskie, a potem krakowskie, źródła milczą.

Może zadecydowały imiona, nadane na cześć habsburskich przodków?

Karol Habsburg wykorzystał przy tym fakt, że zmarło właśnie dwóch kanoników diecezji wrocławskiej i jedną z tych kanonii, dla zachowania prawa kościelnego, zarezerwował dla swojego siostrzeńca (drugą, ważniejszą, bo związaną ze stanowiskiem archidiakona, przekazał jednemu z dotychczasowych kanoników, Sebastianowi Hartmannowi). Nie musiał wówczas pytać o zgodę kapituły, ponieważ ta sama postawiła się poza prawem i zaciągnęła na siebie ekskomunikę, składając przysięgę na wierność „Królowi Zimowemu”, przywódcy protestantów Fryderykowi V Wittelsbachowi (Palatynowi Reńskiemu).

Uroczystość nominacji Karola Ferdynanda na koadiutora biskupa wrocławskiego odbyła się 20 grudnia 1619 roku na Wawelu, w obecności dostojników duchownych i świeckich.

Oczywiście młodziutki nominat musiał w przyszłości dla objęcia stanowiska biskupa spełnić wymagane prawem warunki, tj. osiągnąć pełnoletniość (wówczas 21 lat) i objąć wcześniej swoją kanonię we Wrocławiu.

Zgoda polskiego sejmu nie była do tego potrzebna, ponieważ diecezja wrocławska podlegała wprawdzie od czasu jej powstania w 1000 roku archidiecezji gnieźnieńskiej, ale leżała w granicach posiadłości Habsburgów, poza terytorium Rzeczypospolitej.

Rodzice sądzili, że zabezpieczyli przyszłość syna, a realizacja zobowiązań wydawała się kwestią dalekiej przyszłości dla tego delikatnego i chorowitego chłopca.

Nikt nie przypuszczał, że za niespełna 5 lat jedenastoletni królewicz Karol Ferdynand będzie musiał podejmować dorosłe decyzje co do swojego dalszego losu...

Na razie uczył się wraz z braćmi pod kierunkiem jezuitów wg programu opracowanego jeszcze przez ks. Piotra Skargę dla najstarszego królewicza Władysława.

Oprócz jezuitów: Przemysława Rudnickiego, Sebastiana Łajszczewskiego, Fryderyka Bartscha czy Jakuba Markwarta, wybitnym wychowawcą królewiczów był też ojciec Gabriel Prewancjusz, uszlachcony w 1609 r. plebejusz, który po nobilitacji zaczął używać nazwiska Władysławski. Jego śmierć w 1631 r. mocno przeżył młodziutki Karol Ferdynand.

Ważnym elementem edukacji synów królewskich było wychowanie, oczywiście katolickie, zwłaszcza umiejętność pracy nad sobą, opanowywania popędów, w tym gniewu.

Rzemiosła wojennego, dyplomacji, sztuki przemawiania i prowadzenia polityki uczył chłopców wojewoda poznański Jan Ostroróg, niegdyś protestant, potem nawrócony przez ks. Warszewickiego żarliwy katolik i zwolennik jezuitów, choć niekoniecznie ich systemu edukacji. Dla Ostroroga najważniejszą cnotą przyszłego władcy miała być virtus, czyli umiejętność podporządkowania własnych pragnień interesom Rzeczypospolitej. Ponoć najlepiej rokował w tej dziedzinie właśnie Karol Ferdynand.

Uzupełnieniem domowej edukacji były podróże zagraniczne, związane z pobytem na różnych dworach, głównie habsburskich. Królewicze odbywali też rodzaj podróży - pielgrzymki do Rzymu, połączonej z audiencją u papieża. Taką podróż odbył Władysław w latach 1624/1625. Wcześniej, w 1619 r., odwiedził też swego wuja biskupa Karola w Nysie. Najczęściej wyjeżdżał za granicę, m. in. kilkakrotnie w latach 30-tych i 40-tych, Jan Kazimierz. Był też za granicą Jan Albert, który zresztą umarł w Padwie, w drodze do Rzymu.

Nic natomiast nie wskazuje, aby w taką podróż wyruszył Karol Ferdynand, co dla jednych było zaletą (przywiązanie do kraju rodzinnego i oszczędność), a dla innych wadą (mało wykształcony, nie „otrzaskał się” na zagranicznych dworach).

Prawdopodobnie wpływ na to miały okoliczności, związane z jego przyśpieszonym wyborem na biskupa wrocławskiego i wynikające z tego trudności, a także śmierć rodziców i elekcja brata w okresie, kiedy osiągnął wiek odpowiedni do takich eskapad.

Niespełna 5 lat po uroczystej nominacji na koadiutora biskupa wrocławskiego musiał Karol Ferdynand niespodziewanie przyjąć na swoje 11-letnie barki obowiązek starania się o objęcie obiecanego przez wuja biskupstwa. Jest to chyba najlepiej udokumentowany fragment działalności na Śląsku nie tyle nawet królewicza, co reprezentującego go ojca, Zygmunta III Wazy i polskiej dyplomacji.

                                                                                                                                ***

W 1621 r., po zwycięstwie pod Białą Górą i usunięciu z biskupiego księstwa nyskiego ostatniego zwolennika Króla Zimowego, margrafa Jaegerdorfa, mógł wreszcie Karol Habsburg wrócić do swojej diecezji. W tym czasie ekskomunikowana kapituła wrocławska rozpoczęła w Rzymie starania o zdjęcie z niej kar kościelnych i przywrócenie do dawnych praw. Nie ułatwiał jej zadania biskup wrocławski, długo trzymając wyklętych kanoników w niepewności co do decyzji papieża i dopiero w listopadzie 1622 roku uwolnił kapitułę od kar kościelnych. Nie poinformował jej jednak o swoich planach, dotyczących nominacji siostrzeńca zarówno na stanowisko kanonika katedralnego jak i swego koadiutora.

Tymczasem pod koniec 1623 roku został niespodziewanie wezwany do Hiszpanii, aby w imieniu Filipa IV objąć godność wicekróla Portugalii. Wyjazd miał nastąpić w początkach 1624 roku i trzeba było do tego czasu przeprowadzić następstwo na stolicy biskupiej we Wrocławiu. Sprawa przedstawiała się już o wiele trudniej niż w 1619 r., ponieważ według prawa kościelnego biskupa-koadiutora musiał zatwierdzić cesarz, papież i sama kapituła, tym razem posiadająca pełnię praw. Trzeba było najpierw uzyskać zgodę wszystkich tych instytucji na objęcie przez 11-letniego królewicza przyznanej mu przed pięcioma laty i wciąż wakującej kanonii katedralnej. Do działań przystąpił wówczas król Zygmunt III, który w imieniu syna wysłał przedstawicieli do papieża, cesarza i kapituły. Najszybciej, bo już w grudniu, uzyskano zgodę cesarza. Wówczas za pośrednictwem nuncjusza papieskiego w Warszawie, Jana Chrzciciela Lancelotiego, zaczęto starania o dyspensę papieską z powodu nieodpowiedniego wieku, co dość szybko, bo już wiosną 1624 r. od Urbana VIII uzyskano.

Sam królewicz Karol Ferdynand, przygotowując się do objęcia stanowiska, został 5 maja 1624 wybierzmowany przez biskupa włocławskiego, Andrzeja Lipskiego, który równocześnie udzielił mu 4 niższych święceń, wystrzygł tonsurę i przyoblekł w szaty kleryckie.

Do Nysy udał się teraz w imieniu młodocianego kanonika i kandydata na biskupa koadiutora królewski poseł Zygmunt Opacki, któremu jako prokurentowi królewicza biskup Karol Habsburg, po przedstawieniu stosownych pełnomocnictw, przekazał 13 maja 1624 r. drogą formalnej inwestytury, wakującą od 1619 roku kanonię wrocławską. Był to niezbędny pierwszy etap do starań o objęcie stanowiska biskupa koadiutora wrocławskiego.

Pozostało jeszcze uzyskać zgodę kapituły wrocławskiej, co okazało się najtrudniejsze.

Zygmunt Opacki udał się do Wrocławia i na zwołanym specjalnie posiedzeniu kapituły, zażądał w imieniu królewicza wskazania przysługującego mu krzesła wśród kanoników oraz należnych prebend (dochodów z wyznaczonych dóbr).

Kapituła wysłuchała prośby, a następnie, po naradzie bez udziału Opackiego, wyraziła swój protest wobec sposobu załatwiania sprawy na nadzwyczajnym, a nie zwykłym posiedzeniu i zażądała od przedstawiciela nieobecnego biskupa, kanonika Lohra, potwierdzenia, że taka sytuacja nie powtórzy się w przyszłości i nie stanie się precedensem przy załatwianiu podobnych spraw. Rozpatrywanie pełnomocnictw przeniesiono na zwykłe posiedzenie kapituły, wyznaczone 17 maja.1624 r.

Wówczas, po licznych zastrzeżeniach formalnych, zwłaszcza dotyczących wieku oraz narodowości kandydata na kanonika, postanowiono ostatecznie warunkowo przyjąć Karola Ferdynanda do grona kanoników wrocławskich, z zastrzeżeniem, że nie jako Polaka (powoływano się na rzekomo obowiązujący od XV w. zakaz obejmowania kanonii i wyższych stanowisk kościelnych na Śląsku przez Polaków), ale członka rodziny cesarskiej, żądając jednak od biskupa pisemnego zapewnienia, że więcej takich precedensów nie będzie wprowadzał. Biskup podpisał stosowne zapewnienie, a kapituła przyjęła Karola Ferdynanda do swego grona.

Teraz Karol Habsburg, którego czas naglił, musiał jeszcze przeforsować sprawę koadiutorii. W tym celu zwołał kapitułę do Nysy i jako kandydata wysunął syna swej siostry Konstancji, królowej Polski. Prosił o jednomyślny wybór, używając takiego argumentu:„Jeżeli kto dobrze życzy siostrzeńcom zrodzonym ze wspomnianej siostry, to tak jakby dobrze życzył cesarzowi i samemu biskupowi”. Ofiarował też kapitule srebrny obraz św. Jana.

Zaskoczeni przedstawiciele kapituły poprosili o czas do namysłu i możność wysłuchania zdania wszystkich kanoników, zwłaszcza nieobecnych w Nysie. Końcem maja przedstawiono biskupowi 7 warunków, koniecznych do uznania Karola Ferdynanda biskupem koadiutorem. Wśród nich, oprócz wymagania zgody cesarza i papieża na objęcie koadiutury, było też zobowiązanie młodocianego elekta, że nie będzie nadawał stanowisk kościelnych Polakom, a administrację diecezją powierzy tylko członkom kapituły. Było też żądanie wyłączenia biskupstwa spod jurysdykcji arcybiskupa gnieźnieńskiego oraz zobowiązanie do oddania kapitule po swym ingresie rocznego dochodu za czas wakansu stolicy biskupiej lub wypłacenie równoważnej kwoty. To ostatnie zresztą życzenie znacznie osłabiło pozycję przetargową kapituły, ponieważ spowodowało podejrzenie jej członków o grożącą ekskomuniką symonię, co poniekąd ułatwiło późniejsze zabiegi przedstawicielom Zygmunta III, występującego w imieniu nieletniego syna.

9 czerwca 1624 r. te warunki przedstawiła kapituła na audiencji w Nysie. Wysłano też posłów do króla polskiego.

Kiedy biskup wyraził wstępną zgodę na propozycje kanoników, zażądała kapituła jeszcze nadania sobie wsi Byszkowice, co również Karol Habsburg potwierdził.

Zygmunt III na większość warunków przystał, sprawę zobowiązań finansowych przekazując do decyzji biskupa. Zastrzegł natomiast możliwość wprowadzenia do kapituły wrocławskiej dwóch lub trzech Polaków, a sprawę podległości biskupstwa wobec archidiecezji gnieźnieńskiej pozostawił papieżowi.

16 sierpnia 1624 r. biskup, tuż przed wyjazdem, przedstawił kapitule stosowne dyspensy i zgody, ale kapituła wciąż miała wątpliwości, m. in. co do ważności listu Zygmunta III!

Sprawę znów odłożono do kapituły generalnej, zwołanej na 30 sierpnia, kiedy Karol Habsburg był już w drodze do Hiszpanii, a zastępował go archidiakon Piotr Gebauer, przebywający wówczas w Nysie. Spowodowało to dalsze piętrzenie trudności i odroczenie decyzji do czasu wyjaśnienia niektórych warunków z listu króla polskiego, do którego postanowiono wysłać kolejne pismo. Zgoda cesarza i papieża nie przekonały kapituły...

Tymczasem 28 grudnia 1624 roku, wkrótce po przybyciu do Madrytu, zmarł niespodziewanie Karol Habsburg, biskup wrocławski, mając niespełna 34 lata...

Wiadomość o tym dotarła do Wrocławia i Nysy zanim zdążono odprawić dziękczynne nabożeństwo za szczęśliwe zakończenie jego podróży.

Zamiast radosnego Te Deum, trzeba było odprawić egzekwie, ale pogrążona w żałobie kapituła, jakoś niewiele sobie robiła z woli zmarłego ordynariusza, pomijając milczeniem sprawę koadiutury dla jego siostrzeńca, królewicza polskiego Karola Ferdynanda.

Nie licząc się z zapadłymi już decyzjami samego biskupa, a także cesarza, papieża i króla polskiego, przystąpili kanonicy do podejmowania decyzji administracyjnych jak w czasie wakansu na stolicy biskupiej!

Działania kanoników napotkały jednak na opór cesarza, a przybyły z Nysy archidiakon Piotr Gebauer wezwał kapitułę do przestrzegania podjętych wobec zmarłego zobowiązań i nie dokonywania samowolnych zmian w zarządzie diecezją, przedstawiając list cesarza, żądający szanowania dotychczasowych ustaleń, dopóki on sam nie postanowi inaczej. O koadiutorii Karola Ferdynanda jednak nie było mowy.

Długie 4 miesiące trwały zabiegi Zygmunta III o nominację biskupią dla syna. Uruchomiono w tym czasie wszystkie możliwe kontakty, zwłaszcza w Rzymie i Wiedniu, ale nie wiadomo jak sprawa zakończyła by się ostatecznie, gdyby nie przejazd przez Śląsk wiosną 1625 r. wracającego z zagranicznej podróży królewicza Władysława, któremu ze względu na toczącą się wojnę towarzyszył nie tylko kilkuset osobowy oddział jazdy polskiej, ale jak głosiły plotki, także całkiem spory zagon lisowczyków...

Oprócz papieskich oskarżeń o symonię, prawdopodobnie ten fakt sprawił, że opór kapituły ostatecznie udało się przełamać i 3 maja 1625 roku w katedrze wrocławskiej 16 obecnych tam prałatów i kanoników dokonało przez aklamację wyboru królewicza Karola Ferdynanda Wazy na biskupa wrocławskiego, wznosząc potem zgodnie okrzyk: „Niech żyje i niech będzie biskupem naszego katedralnego kościoła najjaśniejszy Karol Ferdynand, książę Polski i Szwecji oraz niech nim szczęśliwie rządzi i włada.”

Następnie tę wiadomość przekazano licznie zgromadzonym pod katedrą mieszkańcom, a bicie w dzwony i radosne Te Deum zakończyło elekcję ostatniego do zakończenia II wojny światowej polskiego biskupa w diecezji wrocławskiej. Uroczysta instalacja 12-letniego biskupa odbyła się we Wrocławiu 2., a wg innych przekazów: 18. stycznia 1626 roku, w samym środku wojny trzydziestoletniej. W zastępstwie Karola Ferdynanda dokonał tego kanonik wrocławski i dziekan katedry w Ołomuńcu, Jan Fryderyk Breiner. Początkowo zarządzał biskupstwem z Polski późniejszy biskup przemyski i znany ówczesny kronikarz Paweł Piasecki, który był też administratorem diecezji warmińskiej w imieniu drugiego małoletniego królewicza biskupa, Jana Alberta. W zarządzie biskupstwem współdziałał z nim także znany nam już archidiakon Piotr Gebauer. Karol Ferdynand miał objąć pełnię władzy biskupiej w 1634 r., po ukończeniu 21 lat.

                                                                                                                       Wiek męski, wiek klęski?

A jednak ani wówczas, ani przez najbliższe 3 lata nie przybył Karol Ferdynand do swojej diecezji. Złożyło się na to wiele powodów, a tocząca się wojna była tylko jednym z nich. Władysław IV, w nadziei na pomoc Francji w staraniach o koronę szwedzką po śmierci Gustawa Adolfa, rozluźnił wówczas więzi z Habsburgami. Starał się też uzyskać od nich księstwo opolskie i raciborskie jako rekompensatę za niewypłacony posag matki i macochy oraz pomoc wojskową w walce z protestantami. Nie chciał więc wysyłać swojego brata w sam środek wojny i narażać go na możliwą zemstę Habsburgów.

Ważne były jednak także wydarzenia w samej Rzeczypospolitej...

Tak się jakoś dziwnie składało w rodzinie polskich Wazów, że nieszczęścia chodziły tam nie przysłowiowymi parami, ale mówiąc kolokwialnie: stadami. Zaczęło się od 1631 roku, śmiercią królowej Konstancji, w następnym roku umarł król Zygmunt III, a dwa lata później jego synowie: 22-letni Jan Albert, biskup warmiński i krakowski (w Padwie) i w tym samym niemal czasie, w okolicach Lwowa jego młodszy brat, 20-letni Aleksander Karol. Z licznego rodzeństwa zostało trzech braci i jedyna siostra.

Śmierć rodziców, elekcja brata, pogrzeb pary królewskiej, koronacja Władysława IV, ingres brata na biskupstwo krakowskie – wszystko to zmuszało Karola Ferdynanda do pozostania w kraju. Ze względu na niepewną sytuację Śląska, w tym diecezji wrocławskiej, łupionej bezwzględnie i nie zapewniającej godnego uposażenia dla królewskiego brata, na sejmie koronacyjnym w1633 r. otrzymał królewicz od Rzeczypospolitej opactwo czerwińskie, które miało mu zrekompensować brak dochodów z ogarniętego wojną biskupstwa.

Nie napawała wówczas optymizmem sytuacja samej Rzeczypospolitej i Władysław IV już na sejmie koronacyjnym w lutym 1633 r. musiał zająć się organizowaniem funduszy na zaciąg żołnierzy, aby przyjść z pomocą oblężonemu przez wojska moskiewskie Smoleńskowi. Ledwo udało się zawrzeć pokój z Moskwą, w dodatku za cenę ostatecznego zrzeczenia się korony carów przez Władysława (za odszkodowaniem finansowym), a już na Podolu pojawiły się najpierw zagony tatarskie, a wkrótce wojska tureckie.

Dlatego, choć w 1634 r. Karol Ferdynand skończył 21 lat, na życzenie brata musiał pozostać w kraju, w wielu sprawach zastępując przebywającego na wojnie króla.

Nieobecność w diecezji pełnoletniego już biskupa próbowała wykorzystać kapituła, skarżąc się papieżowi na zaniedbywanie przez niego obowiązków, mimo iż pozostawał w stałym kontakcie ze swoimi administratorami: Breinerem i Strachwitzem, a obowiązki duszpasterskie pełnił tam od 1626 r. sufragan Jan Liesch von Hornau.

Aby nie dawać kapitule okazji do intryg, musiał Karol Ferdynand starać się o przedłużenie dyspensy od stałego pobytu w diecezji i uzyskał ją na kolejne 3 lata, do 1637 r.

W tym czasie otrzymał za wstawiennictwem brata opactwo tynieckie, przejął też odziedziczone po matce księstwo żywieckie.

Dopiero w połowie października 1637 r. po raz pierwszy zjawia się Karol Ferdynand w swojej diecezji. Będzie to jeden z jego czterech udokumentowanych pobytów na Śląsku, ale nie jest wykluczone, że jakieś krótkie wizyty mogły jeszcze mieć miejsce. Przebywa głównie w Nysie i Opolu. Pozostaje tam co najmniej pól roku. W tym czasie przy pomocy swoich pełnomocników przeprowadza wizytację duszpasterską, aby zapoznać się ze stanem przejmowanej diecezji. W lecie 1638 r. powraca do Polski.

Drugi pobyt w diecezji jest znacznie krótszy: prawdopodobnie od stycznia do kwietnia 1642 r., kiedy szybki pochód armii szwedzkiej zmusza go do opuszczenia Nysy i powrotu do Polski. Nieobecność w diecezji potrwa tym razem 8 lat, wypełnionych troską o polskie beneficja, czyli opactwo czerwińskie, tynieckie (od 1638) oraz drugie biskupstwo - płockie, którym za zgodą papieża zarządza od 1641 roku i z czym wiąże się prawo do zasiadania w senacie Rzeczypospolitej (w 1643 r. po raz pierwszy składa przysięgę na wierność swemu bratu jako królowi Polski). Daje to kapitule kolejny powód do intryg i prób pozbycia się swojego biskupa, pod pretekstem zakazu kumulowania beneficjów.

Dochodzi do tego, że kanonicy wrocławscy zgłaszają papieżowi w 1641 r. wakans na stolicy biskupiej (!) i Karol Ferdynand musi starać się o kolejną dyspensę papieską, tym razem od łączenia beneficjów, co zresztą bez trudu uzyskuje, ku niezadowoleniu krnąbrnej kapituły. Przebywając w Polsce, znów zastępuje króla w niektórych sprawach państwowych i dworskich, jak podejmowanie w Wilnie duńskiego królewicza Waldemara, czy wyjazd do Gdańska na powitanie Ludwiki Marii Gonzagi, przyszłej żony Władysława IV.

A po śmierci brata w 1648 zgłasza swoją kandydaturę do korony...

                                                                                                                                ***

Rok 1648 okazał się przełomowym dla Karola Ferdynanda Wazy. Kiedy wieść o śmierci króla 20 maja 1648 roku w Mereczu dotarła do Warszawy, właśnie on zawiadomił o tym smutnym wydarzeniu Stolicę Apostolską, prawdopodobnie szukając przy okazji wsparcia dla swojej kandydatury do tronu. Od razu też energicznie przystąpił do działań, mających zapewnić mu elekcję. Wystawił własnym sumptem i wysłał przeciw Chmielnickiemu doborowy pułk jazdy, obiecując nawet utrzymanie własnym kosztem 10-tysięcznej armii. Zaskarbił tym sobie wielki szacunek i popularność wśród szlachty, nie tylko mazowieckiej, znającej dobrze zalety elekta. Już wcześniej miał poparcie większości episkopatu i zakonu jezuitów. Jego gorącym orędownikiem był podkanclerzy, ksiądz Andrzej Leszczyński, a przez pewien czas popierał go nawet późniejszy marszałek sejmu elekcyjnego, Bogusław Leszczyński. Wydawało się, że małe szanse ma starszy królewicz, eks - jezuita i eks - kardynał (co najpierw domagał się od papieża kapelusza kardynalskiego, aby go wkrótce odesłać z niechęcią), słaby i zmienny jak chorągiewka Jan Kazimierz. Miał wprawdzie potężnego stronnika w osobie kanclerza Jerzego Ossolińskiego i królowej wdowy, której obiecał małżeństwo, mimo to większe szanse na koronę miał początkowo nawet Jerzy Rakoczy, popierany zwłaszcza przez dysydentów litewskich, z Januszem Radziwiłłem na czele. Nic więc dziwnego, że starszy królewicz szukał poparcia na obcych dworach i wykorzystywał przeciw bratu intrygi Ossolińskiego. Walka polityczna, mimo straszliwego zagrożenia ze strony Chmielnickiego, toczyła się także przy pomocy paszkwili i innych druków propagandowych. Sytuacja zmieniła się po śmierci Rakoczego, kiedy żarliwy katolik Jerzy Ossoliński zdołał przeciągnąć na stronę Jana Kazimierza protestantów, a zagrożona karami za hańbę piławiecką szlachta, zwłaszcza regimentarze, schronili się pod skrzydła potężnego kanclerza. Ossoliński, który miał decydujący wpływ na ich nominację, bronił regimentarzy także w trosce o własną skórę, a mówcą i manipulatorem był znakomitym. Wówczas jednak po stronie Karola Ferdynanda stanął bohaterski obrońca Ukrainy, kniaź Jarema Wiśniowiecki, który 3 listopada przybył nawet z oblężonego Zamościa na sejm konwokacyjny.

I nagle wszystko się posypało... A stało się to głównie za sprawą bezczelnego listu Bohdana Chmielnickiego, stojącego z potężną armią i Tatarami pod Zamościem. Zagroził bowiem Chmielnicki, że jeśli wybór króla pójdzie nie po jego myśli, sam przyjdzie do Warszawy i mianuje własnego kandydata. A nie był to Karol Ferdynand Waza...

Nie na darmo po Warszawie krążyły pogłoski o kontaktach Jana Kazimierza, a właściwie Jerzego Ossolińskiego, z Chmielnickim i daleko posuniętych wobec niego obietnicach. Groźba wydawała się tak realna, że nawet Jarema Wiśniowiecki wziął udział w delegacji do królewicza - biskupa z prośbą o dobrowolną rezygnację z korony na rzecz brata.

Wszystko dla ratowania Ojczyzny...

Po krótkim namyśle, 14 listopada Karol Ferdynand ustąpił, apelując tylko do Jana Kazimierza, aby nie mścił się na jego stronnikach. Jako rekompensaty zażądał też zrzeczenia się na jego korzyść księstw: opolskiego i raciborskiego (i spłacił ciążące na nich długi) oraz prawa dożywotniego zatrzymania posiadanych w Polsce opactw w Tyńcu i Miechowie.

Miał też Jan Kazimierz płacić bratu jako zwrot kosztów na obronę Rzeczypospolitej w czasie bezkrólewia po 30 000 florenów rocznie.

Trzy dni później, 17 listopada 1648 roku, prymas Maciej Łubieński ogłosił Jana Kazimierza królem Polski. Niestety, Karol Ferdynand jeszcze długo musiał walczyć o przekazanie mu obiecanych braterską umową księstw śląskich. Trudności robił nie tylko Jan Kazimierz, ale i cesarz Ferdynand III, który obawiał się zbytniego wzrostu znaczenia biskupa wrocławskiego po objęciu we władanie Opola i Raciborza.

A pierwszą ofiarą małostkowej i mściwej natury nowego króla został kniaź Jarema, pozbawiony w skandaliczny sposób buławy hetmańskiej w obliczu toczącej się wojny z kozakami...

Po rezygnacji z korony, Karol Ferdynand poświęcił się już całkowicie sprawom swoich duchownych i świeckich posiadłości. Ulubioną jego siedzibą stał się Wyszków. W diecezji płockiej zdobywał umiejętności, które wykorzystał potem w diecezji wrocławskiej.

Wraz ze swoimi duchownymi współpracownikami zorganizował synod diecezjalny, z którego gotowe ustalenia, w postaci licznych dokumentów, przywiezie 10 lat później na Śląsk.

W związku ze swoją kandydaturą do tronu polskiego spotkał się Karol Ferdynand z ostatnią wyraźną niechęcią i próbą pozbawienia go stanowiska biskupa wrocławskiego przez tamtejszą kapitułę, która tym razem miała zastrzeżenia do prawnych możliwości kierowania diecezją w posiadłościach habsburskich, przez ewentualnego przyszłego króla polskiego. Intrygi zostały szybko zlikwidowane przez papieża, ale wzajemna niechęć musiała pozostać, bowiem Karol Ferdynand nigdy w czasie swoich pobytów w diecezji nie przybył do Wrocławia, ani nie pojawił się w katedrze. Z przedstawicielami kapituły spotykał się zwykle w Nysie, rzadziej w którymś z miast na trasie swojej podróży po diecezji.

Na pierwszą połowę roku 1650 przypada trzeci pobyt Karola Ferdynanda na Śląsku. Przyjechał tam w lutym po krótkiej wizycie w Częstochowie. Pierwsze 2 miesiące spędził w Nysie, w maju wyjechał do Opola, w lipcu znów był w Nysie, skąd w sierpniu wrócił do Polski. Głównym celem wizyty było zapoznanie się ze stanem diecezji po wojnie trzydziestoletniej oraz przejęcie administracji w księstwie opolskim i raciborskim (tytuł Herzog in Schlesien zu Oppeln und Ratibor otrzymał od cesarza dopiero 30.01.1652 r.).

Czwarty, ostatni i najpracowitszy pobyt Karola Ferdynanda w diecezji wrocławskiej mamy bardzo dokładnie opisany dzięki bliskiemu współpracownikowi królewicza-biskupa, księdzu Mateuszowi Jagodowiczowi, który prowadził rejestr czynności biskupich, poczynając od 6.06 1652 r. do 7 .01. 1654 r., kiedy miała miejsce ostatnia audiencja w Nysie. Następnego dnia, wraz z dworem, biskup wyjechał do Polski, dla zajęcia się diecezją płocką. Z relacji innego współpracownika i domownika na nyskim dworze Karola Ferdynanda, prałata Welczka, wiemy, że po kilku miesiącach królewicz zamierzał powrócić do Nysy. Niestety, niespodziewanie zmarł w Wyszkowie w nocy z 9 na 10 maja 1655 roku, w 42. roku życia, 31. roku biskupstwa wrocławskiego i 14. biskupstwa płockiego...

Ze względu na wkroczenie Szwedów do Polski, pogrzeb odbył się z opóźnieniem. Ciało zabalsamowano, następnie pochowano tymczasowo w Warszawie, a serce u jezuitów. Dopiero po zakończeniu wojny i powrocie Jana Kazimierza z wygnania, przeniesiono ciało królewicza do kaplicy Wazów na Wawelu, w której król wybudował bratu grobowiec, opatrzony łacińskim epitafium, wychwalającym zalety biskupa. W Wyszkowie zaś postawił stojący do dziś pomnik.

Kilka lat później zrezygnował z korony polskiej, jak kiedyś z kardynalskiego kapelusza i wyjechał do Francji, a jego żona, po nieudanej próbie osadzenia męża siostrzenicy na polskim tronie, utraciła na rzecz Habsburgów niedawno wywalczone księstwa opolskie i raciborskie...

Czy historia mogła by się potoczyć inaczej, gdyby królem Polski został Karol Ferdynand?

To pytanie nie tyle dla historyków, ile miłośników historii alternatywnej. Ale zawsze warto je zadać i pomyśleć nad odpowiedzią...

                                                                                                                                        ***

Pozostaje nam teraz zastanowić się nad dorobkiem Karola Ferdynanda jako biskupa wrocławskiego i spróbować przywrócić tej postaci ludzkie cechy.

Zwłaszcza ta druga sprawa nie będzie łatwa, ponieważ zachowało się niewiele źródeł (poza kilkoma listami lub wzmiankami w pamiętnikach), które uczciwie przedstawiały by tego królewicza, tak wcześnie odsuniętego od spraw Rzeczypospolitej i królewskiego dworu.

Jak się okaże: nie w pełni i na szczęście, nie skutecznie...

Jeszcze przed pierwszym pojawieniem się w diecezji, utrzymywał Karol Ferdynand ścisły kontakt ze swoimi tam przedstawicielami, przede wszystkim z sufraganem Lieschem (sakra biskupia 25 marca 1626), który w 1635 r. zastąpił kanonika Breinera i kantora Strachvitza. Biskup sufragan bywał częstym gościem w Warszawie, konsultował swoje decyzje nie tylko z Karolem Ferdynandem, ale i biskupem Łubieńskim, przekazując na bieżąco informacje o stanie diecezji. Dość szybko, choć drastycznymi metodami, przywracał katolicki stan posiadania w kolejnych parafiach. Odbywało się to przy pomocy cesarskich dragonów, lokowanych na kwaterach u protestantów. Tylko kartka od spowiedzi chroniła przed lokatorami - rozbójnikami, ale sposób okazał się nad wyraz skuteczny i biskup Liesch mógł po odejściu dragonów szybko konsekrować odzyskane kościoły.

Pierwszy pobyt w diecezji Karola Ferdynanda w 1637 r. zaowocował w następnym roku wizytacją biskupią licznych parafii, przeprowadzoną z polecenia królewicza przez archidiakona Piotra Gebauera. Z zachowanych do dzisiaj akt owej wizytacji ukazuje się straszliwy obraz zrujnowanych i sprofanowanych kościołów, parafii pozbawionych księży, zrabowanych majątków, ale także brak biskupiej nominacji dla wielu proboszczów, czy protestanckie naleciałości w liturgii. Dysponując tak szczegółowymi relacjami, planował prawdopodobnie młody biskup naprawę sytuacji podczas kolejnego pobytu w 1642 roku, ale wkroczenie Szwedów i ich błyskawiczny marsz ku Nysie skutecznie to uniemożliwiły.

Przez następne kilka lat pochłaniały Karola Ferdynanda raczej sprawy Rzeczypospolitej. Od 1643 roku zasiadał jako biskup płocki w senacie, przeprowadzał w tamtej diecezji ingres swojego sufragana Tolibowskiego, a następnie synod diecezjalny (22 – 24 września 1643), którego dokumenty natychmiast wydano drukiem.

W 1644 roku schorowany Władysław IV, szykując się do wojny z Turcją, powierzył bratu opiekę nad 4-letnim synkiem Zygmuntem Władysławem (Jan Kazimierz właśnie szukał kariery duchownej najpierw u jezuitów w Rzymie, a potem jako krótkotrwały kardynał).

Powrót marnotrawnego brata z Włoch przyniósł gorszące procesy z niedoszłymi spadkobiercami. Wyjeżdżając do Rzymu Jan Kazimierz zapisał swoje majątki przyjaciołom i współpracownikom, a odziedziczoną po matce połowę dóbr żywieckich przekazał Karolowi Ferdynandowi. Po powrocie, bez skrupułów zażądał zwrotu darowizn, nie chciał oddać spłaconych za niego przez Karola Ferdynanda kwot z zadłużonej części Żywca, procesując się z bratem i zmuszając króla do szukania zastępczych stanowisk i majątków dla niedoszłych beneficjentów lekkomyślnego królewicza.

Już te wydarzenie pokazują jak dobrym gospodarzem był Karol Ferdynand, który nie tylko unikał długów i życia ponad stan, ale jeszcze potrafił spłacić zobowiązania innych, żeby odzyskać kontrolę nad odziedziczonym majątkiem. Zawsze miał pieniądze, które chętnie pożyczał, nawet królowi w razie pilnej potrzeby. Tak było na przykład w roku 1644, kiedy przekazał na wsparcie dla walczącego ze Szwecją króla duńskiego 20 tys. talarów, czy rok później, gdy pożyczył królewskiemu bratu 200 000 talarów, przeznaczonych z kolei na pożyczkę dla cesarza Ferdynanda III.

Wiemy też, że był miłośnikiem muzyki i jako biskup płocki stale utrzymywał na dworze kapelę, złożoną z wybitnych muzyków i śpiewaków, głównie Włochów, których nieraz „wypożyczał” nie tylko senatorom z Mazowsza, ale także innych dzielnic Rzeczypospolitej dla uświetniania uroczystości rodzinnych.

W podróżach na Śląsk towarzyszył mu dla bezpieczeństwa stały oddział dragonów, a byli też tzw. dragoni spieszeni, używani do pilnowania lasów w dobrach biskupich.

Niewątpliwie lubił mieszkać w otoczeniu przyrody, bowiem zarówno pałacyk w Ujazdowie czy w Jabłonnie, jak i dwór biskupi w Wyszkowie i Broku wyróżniały się pięknym położeniem, z rozległym widokiem na okolicę.

Na zamku warszawskim zatrzymał sobie skromny apartament, ale korzystał z niego rzadko i raczej miejskiego zgiełku unikał.

Jako biskup wrocławski, jakby na złość kapitule, otaczał się niemal wyłącznie Polakami. Do najważniejszych jego współpracowników należeli: znany nam już Zbigniew Opacki, oraz prałaci: Wojciech Grabowski i Zygmunt Czyżowski, którzy nie raz jeździli na Śląsk w zastępstwie Karola Ferdynanda, uczestniczyli w konsystorzach, wizytowali kościoły, wydawali dekrety w jego imieniu. Ważną postacią był wspomniany już ks. Mateusz Jagodowicz, prawnik z wykształcenia, który prowadził kancelarię biskupią, ale był też autorem sztuk teatralnych i kroniki wydarzeń tamtych lat. Pośrednikiem w niektórych trudnych sprawach między biskupem, a kapitułą, był też Jan Welczek, prawdopodobnie zniemczony Polak, lub Czech.

Spowiednikami i duchowymi kierownikami Karola Ferdynanda byli jezuici, m.in. ks. Grzegorz Cieślak, który nieraz posłował w imieniu biskupa do Rzymu.

Wróćmy ponownie do działalności królewicza w diecezji wrocławskiej...

Najbardziej owocny i najdłuższy okazał się ostatni, niemal półtoraroczny pobyt tam w latach 1652 – 1654. Wówczas, w przejętych niedawno księstwach opolskim i raciborskim, dokonał wizytacji parafii, której skutkiem było przede wszystkim wprowadzenie polskich kazań w głównym kościele w Raciborzu (wcześniej głoszono je tylko w niewielkiej, zbyt ciasnej na potrzeby polskich wiernych, bocznej kaplicy) i we wszystkich kościołach, gdzie przeważała ludność polska, w niedziele i święta, na co drugiej mszy.

Bronił też prawa Polaków do zajmowania wyższych stanowisk w klasztorach, nawet wbrew cesarskim komisarzom. Protestował przeciwko zakazowi przyjmowania Polek do nowicjatów (zakaz miał obowiązywać, dopóki 2/3 zakonnic nie będzie narodowości niemieckiej, ale mimo nacisków urzędników cesarskich nie udało się tego osiągnąć do końca XVII wieku). Starał się też zapewnić polskim parafiom księdza, znającego polski język.

Na prośbę mieszkańców Opola zarządził, że uroczystość św. Wojciecha, patrona Polski, ma być obchodzona jako święto obowiązkowe, z uroczystymi nabożeństwami.

Równocześnie dbał o odpowiedni wygląd kościołów. Po jednej z wizytacji nakazał nawet wyburzyć ścianę, która zasłaniała widok na główny ołtarz. Zwracał uwagę na szacunek dla Najświętszego Sakramentu i właściwe Jego wyeksponowanie i zabezpieczenie, podobnie jak dla wody chrzcielnej i olejów świętych. Dużą wagę przywiązywał do oprawy nabożeństw i katolickiej liturgii. Znalazło to swoje odbicie w dokumentach synodu diecezjalnego, które ujednolicały rytuał sprawowania sakramentów.

Nakazał też, aby wikariusze w każdą niedzielę rano nauczali wiernych katechizmu.

W dniach 26 -28 maja 1653 roku odbył się w Nysie ostatni synod diecezjalny do czasów II wojny światowej. Poprzedziło go wydanie drukiem dokumentów synodu płockiego. Co ciekawe, kapituła katedralna została o synodzie poinformowana pismem wysłanym z Nysy w dniu jego rozpoczęcia, tj. 26 maja, wraz z przesłanymi do zaopiniowania zagadnieniami. Oczywiście natychmiast zgłosiła różne zastrzeżenia, którymi się Karol Ferdynand nie przejął. Na synod zostali wezwani duchowni wszystkich stopni oraz wyżsi i niżsi przełożeni zakonni.

Powiadomiono też cesarza z prośbą o opiekę i wsparcie, choć jak w przypadku kapituły, stało się to niemal w ostatniej chwili.

Obrady synodu toczyły się w kolegiacie św. Jakuba i Mikołaja w Nysie, z udziałem 250 księży, którzy mieli do przedyskutowania wiele kwestii, ujętych w 36 punktów. Ważną rolę odgrywał sekretarz biskupa, ks. Mateusz Jagodowicz.

Do obrad nie zostali dopuszczeni komisarze cesarscy, co wywołało oburzenie samego Ferdynanda III. Podjęte uchwały, złożone z 52 punktów, podzielone były na 3 części. Pierwsza dotyczyła duchowieństwa świeckiego i zakonnego, druga działalności duszpasterskiej, trzecia dóbr kościelnych.

Każdy z uczestników na zakończenie obrad musiał nabyć wydrukowany wcześniej nowy rytuał diecezjalny. Ustalenia te, jako statuty synodalne, zostały wysłane do Wiednia.

Bronił ich tam ks. Jagodowicz, ale nie uzyskał aprobaty cesarza, zwłaszcza w kwestiach kompetencyjnych - synod bronił bowiem, zgodnej z soborem trydenckim, niezależności władzy duchownej od ingerencji władzy świeckiej w sprawy Kościoła. Skutek był taki, że mimo doniosłych zmian, wprowadzonych przez synod, władze zakazały drukowania i rozpowszechniania statutów synodalnych. A były to bardzo nowoczesne rozwiązania, które spokojnie mogłyby zostać przyjęte obecnie, jak choćby nakaz czytania, rozważania i nauczania katechizmu katolickiego przez proboszczów, obowiązek odwiedzania chorych, czuwania, by nikt nie umarł bez chrztu, spowiedzi czy wiatyku, nakaz noszenia stroju duchownego, obowiązek prowadzenia w każdej parafii metryk chrztów i ślubów. Były też przepisy obyczajowe, jak zakaz gry w karty, polowań, publicznego palenia tytoniu przez księży i wizyt w karczmach, z wyjątkiem podróży. Statuty zabraniały kapłanom prowadzenia handlu, interesów finansowych, a także zastawiania dóbr, fundacji i przywilejów kościelnych.

Równie ważne ustalenia zawierał Rytuał Diecezjalny (zachowały się do dziś 2 drukowane egzemplarze w zbiorach Archiwum Archidiecezjalnego we Wrocławiu). Na początku znajdują się modlitwy i odezwania wiernych przy sprawowaniu nabożeństw i sakramentów w trzech językach: łacińskim, polskim i niemieckim oraz krótkie katechezy o samych sakramentach, wraz z przypomnieniem dekretu soboru trydenckiego, że udzielając sakramentów św. należy być w stanie łaski. Dalej przypomniano, że kapłan o każdej porze musi być gotowy do udzielenia sakramentów, zwłaszcza namaszczenia chorych, chrztu czy wiatyku. Pod żadnym pozorem nie wolno kapłanowi żądać wynagrodzenia za udzielenie sakramentu, trzeba to czynić bezinteresownie. Dobrowolną jałmużnę można przyjąć dopiero po udzieleniu sakramentu, jeśli biskup nie zarządzi inaczej. Do przyjęcia sakramentu trzeba się godnie i pobożnie przygotować... Takie i wiele podobnych wskazówek zawierał uchwalony w Nysie AD 1653 Rytuał Diecezjalny...

Z inicjatywy Karola Ferdynanda założono też w starej mennicy diecezjalnej w Nysie dom dla księży chorych i wysłużonych, a fundusze na konieczną przebudowę przeznaczył biskup z własnej szkatuły. Na utrzymanie miano przekazywać część spadków po zmarłych kapłanach, ale zachęcano też duchownych do dobrowolnych ofiar na ten cel.

Erygowano formalnie istniejące już kilkadziesiąt lat seminarium duchowne, zobowiązując każdorazowego biskupa wrocławskiego do łożenia z dóbr biskupich na utrzymanie 18 alumnów. Przykład dał Karol Ferdynand, przekazując swoje fundusze na te potrzeby. Rozpoczęto wówczas prowadzenie systematycznego spisu wyświęconych kleryków.

Ponieważ w tym samym czasie tj. w latach 1653/54 odzyskano z rąk protestantów 656 kościołów, trzeba było zapewnić im kapłanów. Sprowadzano więc księży z Czech, Moraw i Polski, choć zdarzało się nadal łączenie kilku parafii pod opieką jednego proboszcza. Dlatego utrzymanie seminarium duchownego było niezwykle ważne. I zadbał o to ten biskup, nie będący kapłanem ani nawet diakonem, który potrafił zawsze kłaść nacisk na to co w sprawach kultu najważniejsze i co dla życia Kościoła jako wspólnoty wiernych niezbędne, poczynając od miejsca Najświętszego Sakramentu w świątyni, poprzez przypominanie kapłanom o ich podstawowych obowiązkach, jakimi są odprawianie nabożeństw, nauka zasad wiary i udzielanie sakramentów, ale także zapewnienie im środków utrzymania. Pamiętając o potrzebach wiernych, podkreślał konieczność głoszenia kazań i nauk w językach narodowych, zwłaszcza po polsku.

Niestety, umarł niespodziewanie i nie wszystkie plany zdążył zrealizować.

                                                                                                           Spuścizna

Całe życie Karola Ferdynanda Wazy świadczy o tym, że główną cechą jego charakteru, prawdopodobnie świadomie wypracowaną, była owa tak ceniona przez wychowawców królewicza virtus, rozumiana nie tylko jako męstwo czy cnota, ale także nieugiętość, stałość w ważnych postanowieniach, niezależnie od okoliczności.

Kiedy nad głową 6-letniego chłopca zapadała decyzja o przeznaczeniu go do stanu duchownego, nie był z pewnością świadomy czekających go trudów i obowiązków.

Prawdopodobnie nie czuł powołania do stanu duchownego, ponieważ nigdy nie starał się przyjąć wyższych święceń kapłańskich, nawet kiedy po nieudanej elekcji 1648 roku poświęcił się już całkowicie administrowaniem w swoich biskupstwach.

Umiał dobierać sobie godnych współpracowników. Na swych sufraganów wyznaczał zawsze mądrych, odpowiedzialnych i pobożnych kapłanów, zaś sam z wielką energią i dużą wiedzą zajmował się sprawami administracyjnymi, nie zaniedbując kwestii religijnych. Napisał ponoć nawet jakąś rozprawę przeciw jansenistom, co mogło by świadczyć o dużej znajomości teologii katolickiej.

Nie pchał się do władzy, ale w sytuacji bezkrólewia w tragicznym roku 1648, znając chwiejność charakteru i wszelkie wady swego starszego brata, wysunął swoją kandydaturę do tronu i walczył o koronę bardzo skutecznie, ulegając dopiero naciskom senatorów wobec intryg Chmielnickiego, grożącego zniszczeniem niemal bezbronnej wówczas Rzeczypospolitej, gdyby królem nie został Jan Kazimierz.

Jako biskup wrocławski, zawsze bronił praw polskich wiernych, wchodząc nieraz w konflikt z cesarzem lub jego komisarzami, bo arcykatolicki cesarz był jak widać przede wszystkim cesarzem rzymskim narodu niemieckiego, czym niewiele różnił się od protestanckich władców.

Jako książę Opola i Raciborza podczas swojego ostatniego pobytu na Śląsku kazał bić złote monety ze swym popiersiem i polskim orłem, nie przejmując się protestami cesarza.

Pozostawił po sobie pamięć szlachetnego człowieka, dla którego w chwili rezygnacji z praw do korony najważniejsza był troska o przyjaciół i stronników, aby nie cierpieli z jego powodu.

Trzeba mu przywrócić właściwe miejsce w polskiej historii.

A my westchnijmy za Jego duszę podczas listopadowych wypominków...



tagi: śląsk  reformacja  wazowie  wrocław  biskupstwo  karol ferdynand  habsburgowie 

jolanta-gancarz
25 października 2017 14:35
6     1764    12 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

jolanta-gancarz @valser 25 października 2017 16:00
25 października 2017 18:50

Nie wiem, czy mam się cieszyć, czy martwić. Bo to zabrzmiało trochę jak pruski/niemiecki dowcip;-)

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @Stalagmit 25 października 2017 18:35
25 października 2017 19:04

To już tak źle z polskimi akademikami?! Wszystkimi, czy tylko tymi bliżej sponsora grantów?

Ze Śląskiem jest taki problem, że to była najbardziej poszatkowana dzielnica ze wszystkich, wydzielonych testamentem Krzywoustego. Zadbali już o to sąsiedzi, podsycając ambicje i antagonizmy coraz liczniejszych książątek na jednym  grodzie. No i ci nie wiadomo przez kogo nasłani Mongołowie, którzy zniweczyli plany Henryków śląskich. Fakt, że mocno zniemczonych.

A potem to już było tylko gorzej. Niestety, Karol Ferdynand Waza nie miał godnego następcy. Jednak więzi z Rzeczpospolitą istniały, właśnie dzięki organizacji kościelnej, a więc podległości diecezji wrocławskiej metropolii w Gnieźnie. Wbrew panującym nad Ślaskiem Czechom, Austriakom, nawet przez pewien czas Prusakom (bo do 1821 r.). Tam rzeczywiście długo, zwłaszcza na wsiach, było niemal regułą Polak - katolik. Albo raczej: katolik = Polak.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @jolanta-gancarz
25 października 2017 22:13

Jak ja lubię ten tekst. Moja żona również. To jest materiał na sensacyjny film historyczny, zwłaszcza ta elekcja. Habsburgowie mieli przecież swoich ludzi na dworze Wazów i swój wywiad. Z czego wynika że i znali profilowanie, badanie charkterów pod kątem przewidywalności. Ferdynanda nie dało się przewidzieć, a raczej dało się przewidzieć perspektywy nieokiełznane. Natomiast Kazio, Hansie - wiadomo, co po nim się spodziewać, poczciwy siostrzeniec. Wiele nie ugra i da się wpuścić w maliny. 

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @jolanta-gancarz 25 października 2017 19:04
26 października 2017 00:36

Tam rzeczywiście długo, zwłaszcza na wsiach, było niemal regułą Polak - katolik. Albo raczej: katolik = Polak. Szkoda zwyczajem ryć to w kamieniu, ale warto pamiętać !

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @Stalagmit 26 października 2017 11:17
27 października 2017 01:41

Ta jesienna pogoda i już się zbliża listopad. :) Hmm :)

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować