-

jolanta-gancarz

Michał Boym, wierny ambasador przegranej sprawy

Tyle wczoraj i dzisiaj było pod notką Coryllusa (O organizacjach hermetycznych i społeczeństwie otwartym) rozmów na temat Chin, że i ja postanowiłam dołożyć swoje trzy grosze...

    Jest we Lwowie, obok katedry łacińskiej, na miejscu dawnego cmentarza przykościelnego, czworoboczna, przykryta kopułą kaplica, dziwnie przyklejona do mieszczańskiej kamienicy. Kiedyś stała wolno w centralnym miejscu cmentarza jako kaplica grobowa i była świadectwem błyskawicznego awansu i asymilacji cudzoziemców w zhierarchizowanej strukturze miasta.

Przepych kaplicy, bogactwo sztukaterii, płaskorzeźb, epitafiów, marmurowych i gipsowych postaci, a nawet podobieństwo architektoniczne do wawelskiej kaplicy Zygmuntowskiej, świadczą bowiem dobitnie o roli jaką odgrywała we Lwowie dopiero co przybyła za Stefanem Batorym rodzina Boymów (wkrótce niektórzy będą się już pisać: Boimowie).

Wzniósł ją dla swojego zmarłego ojca (tego, co to przybył z królem Stefanem), a także dla siebie i swojej rodziny Paweł Boym, lekarz Zygmunta III Wazy, a także wieloletni rajca, a nawet lwowski wójt.

Kaplica jest duża, bo sam Paweł Boym miał ośmioro dzieci.

To najsłynniejsze jednak nigdy nie spoczęło w rodzinnym grobowcu. A był nim trzeci z pięciu synów Pawła, Michał Piotr Boym.

22 sierpnia tego roku minęła 358 rocznica jego śmierci w dalekiej chińskiej prowincji Guangxi (zmarł w 1659 roku, żył niewiele ponad 40 lat).

Urodził się we Lwowie ok. r. 1612 (niektóre źródła podają datę 1614). O jego dzieciństwie i młodości niewiele wiemy.

Z pewnością u ojca odbywał pierwsze wtajemniczenia w trudną sztukę leczenia chorych, działania ziół i sporządzania specjalnych mikstur. Ta umiejętność przyda mu się wkrótce w życiu zakonnym.

W 1631 roku, mając 19 lat, wstępuje bowiem Michał Paweł do zakonu jezuitów, najprężniejszego wówczas nie tylko w Rzeczypospolitej, ale w całym chrześcijańskim świecie.

Miało to być realizacją złożonego w wieku 14 lat ślubu, który wg tradycji wiązał się z cudownym ocaleniem życia w jakiejś bliżej nieznanej, a niebezpiecznej przygodzie.

Przez następne 10 lat przebywał w różnych domach zakonnych w Polsce (m. in. w Krakowie, Sandomierzu, Jarosławiu), pogłębiając swoją wiedzę filozoficzną, pedagogiczną, teologiczną i medyczną (m. in. opiekował się chorymi w szpitalu przy kościele św. Szczepana w Krakowie).

We wrześniu 1641 roku, po uzyskaniu święceń kapłańskich i odbyciu tzw. trzeciej próby zakonnej, rozpoczyna starania o wyjazd do pracy w Chinach.

Prawdopodobnie na wyobraźnię młodego człowieka i jego decyzję o pracy misyjnej tak daleko od rodzinnych stron, wywarły wpływ przykłady niezwykłego życia o. Wojciecha Męcińskiego SJ, męczennika w Japonii i o. Andrzeja Rudominy SJ, polskiego misjonarza w Chinach.

Niestety, mimo wielkiego pragnienia i wielu starań o wyjazd na misje do Chin, jego podania były odrzucane aż dziewięciokrotnie(!) i dopiero za dziesiątym razem generał jezuitów wyraził wreszcie zgodę. Czyż to nie piękny przykład godnej naśladowania determinacji w dążeniu do celu?.

Natychmiast po uzyskaniu zgody przełożonego, Michał Boym przez Rzym, gdzie uzyskał błogosławieństwo papieża Urbana VIII, udał się do Lizbony, skąd pod koniec 1643 roku odpłynął do Makao. Towarzyszyło mu 10 księży i kilku kleryków.

Droga wiodła tradycyjną trasą Henryka Żeglarza: wokół Afryki, następnie przez Ocean Indyjski, portugalskie Goa w Indiach Zachodnich, przez Archipelag Malajski do Makao nad Morzem Południowochińskim, gdzie rozpoczął wykłady w istniejącym tam kolegium jezuickim, ucząc się jednocześnie intensywnie języka chińskiego.

Dla Chin był to niezwykle burzliwy okres walki o władzę między panująca dotąd dynastią Ming, w większości wyznajacą już chrześcijaństwo, a dążącą do władania Państwem Środka nową dynastią mandżurską.

Wkrótce po przybyciu Boyma do Chin władzę w Pekinie przejmują Mandżurowie, ostatni cesarz popełnia samobójstwo, a ocalała część rodziny Mingów ucieka na południe i szuka wszelkiej możliwej pomocy w odzyskaniu tronu.

W tym czasie Michał Boym zostaje skierowany do Ding’an na wyspie Hajnan. Tam rozpoczyna swoje pierwsze badania nad florą chińską oraz wpływem chińskiej medycyny na zdrowie. Według znawców, był to jego najbardziej twórczy okres życia.

Z dala od polityki zbiera materiały do wydanych później w Europie swoich najważniejszych dzieł, takich jak: Atlas Sinensis, Medicus Sinicus czy Flora Sinensis

W 1648 r. dociera do Singanfu, dzisiejszego Xi’anu, gdzie sporządza kopię słynnego nestoriańskiego napisu z VII w., na tzw.„kamieniu z Singanfu”, świadczącym o bardzo starej tradycji ewangelizacji Chin przez syryjskich nestorian.

W 1649 musi jednak przerwać prace badawcze, bo zostaje wezwany na dwór cesarza-wygnańca Yongliego, aby pomagać o. Andreasowi Kofflerowi w pracy duszpasterskiej.

W ten sposób, chcąc nie chcąc, zostaje włączony w wielką politykę i służbę dworską. Będzie to miało ogromny wpływ na całą jego przyszłość i dalsze życie...

Matka cesarza, Helena, od dawna chrześcijanka, w listopadzie 1650 r. wysyła go bowiem, jako oficjalnego ambasadora dynastii Ming, do papieża Innocentego X, a także do chrześcijańskich władców europejskich, z prośbą o pomoc w walce z Mandżurami oraz z zapewnieniem o przywiązaniu swojej rodziny do nauki Jezusa Chrystusa.

Michał Boym wiezie oficjalne listy dla Stolicy Apostolskiej od cesarzowej Heleny (Wang) i od kanclerza Panga-Achilleusa (jako ciekawostkę wypada podać, że listy te, pisane na jedwabiu, zachowały się i znalazły w zbiorze dokumentów odtajnionych ostatnio przez kancelarię watykańską!).

. Zapamiętajmy datę: listopad 1650 roku, bo jest ona istotna w ocenie misji naszego jezuity.

Początkowo podróż wiedzie tradycyjnie przez Makao do portugalskiego Goa, ale tu pojawiają się pierwsze problemy...

Portugalczycy, zainteresowani zyskownym handlem z Chinami, dawno już machnęli ręką na Mingów i zgodnie z zasadą „umarł król, niech żyje król” zdążyli się dogadać z Mandżurami i misja Boyma jest im bardzo nie na rękę. Zatrzymują więc posłańca na Goa, uniemożliwiając dalszą podróż.

Po wielu miesiącach czekania, łamiąc ostatecznie zakaz opuszczania wyspy, 8. grudnia 1651 roku, Michał Boym rusza do Europy drogą lądową przez Indie, Persję, Armenię i Turcję, aby po roku pełnej trudów podróży, w początkach grudnia 1652, dotrzeć do Wenecji.

Tutaj, dzięki poparciu francuskiego ambasadora, udaje mu się uzyskać posłuchanie w senacie Republiki Weneckiej.

Ubrany w strój chińskiego mandaryna przedstawia stan chrześcijaństwa w Państwie Środka oraz wielką rolę Mingów w rozszerzaniu ewangelizacji, próbując uzyskać poparcie dla nich w walce z Mandżurami.

Niestety, Wenecja nie chce narażać się panującej na Oceanie Indyjskim Portugalii, więc misja Boyma nie odnosi skutku.

Cesarski wysłannik udaje się więc do Rzymu, gdzie bezskutecznie próbuje uzyskać audiencję u papieża Innocentego X.

W tych staraniach naraził się wszystkim: Hiszpanom, bo korzystał w Wenecji z pomocy ambasadora francuskiego, a były to czasy ostrego konfliktu hiszpańsko-francuskiego, Portugalczykom, bo uciekł z Goa, generałowi jezuitów, bo ponoć wbrew regule, bez jego zgody, nie chcąc bezczynnie czekać na papieskie posłuchanie, publikuje efekty swojej pracy badawczej w Chinach.

Papież też jest nieufny, bo trwa właśnie konflikt między jezuitami, a franciszkanami o metody pracy misyjnej w tak odległych cywilizacyjnie krajach, jak Chiny czy Japonia. Problem jest poważny, bo dotyczy odpowiedzi na pytanie jak daleko można się posunąć w adaptacji miejscowych pojęć, symboli i zwyczajów, aby nie zatracić istoty nauki Chrystusa, zwłaszcza w takim kraju, gdzie nie istnieje nawet pojęcie osobowego Boga - Stworzyciela.

A tu jeszcze Michał Boym otwarcie wyraża swój podziw dla Konfucjusza, porównywalny z podziwem św. Tomasza dla Arystoteles i Platona.

Mijają długie trzy lata.

Cesarski poseł, czekając na audiencję u papieża, zostaje wysłany do Loreto, gdzie kończy prace nad kompletnym atlasem Chin, podając właściwą lokalizację wielu miast oraz Muru Chińskiego i udowadniając, że Kataj Marco Polo i odkryta przez Portugalczyków China, to te same kraje, a uważana dotąd za wyspę Korea jest w rzeczywistości półwyspem.

Przychodzi wreszcie grudzień 1655 roku i nowy już papież, Aleksander VII, przyjmuje łaskawie cesarskiego posła i odbiera od niego listy oraz dary cesarzowej Heleny, matki cesarza Yongli oraz jego kanclerza Achillesa - Panga.

Papież, poza słowami otuchy dla upadających Mingów, nie ma jednak nic więcej do zaoferowania wytrwałemu posłańcowi.

A ten, choć mógł z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że sytuacja w Chinach w ciągu tych długich lat oczekiwania na posłuchanie radykalnie się zmieniła i powrót nie ma sensu, a nawet może okazać się niebezpieczny, choć w Rzymie mógł liczyć na sławę wybitnego uczonego, postanawia wypełnić swoją misję do końca.

Wyposażony w bezużyteczne w gruncie rzeczy dla Mingów przesłanie, 30 marca 1656 roku wypływa z Lizbony w podróż powrotną do Chin.

Pełna niebezpieczeństw wędrówka trwa ponad dwa lata.

Z Goa Michał Boym przedostaje się do ówczesnego Syjamu (Tajlandia) i Annamu (Wietnam), a następnie do sąsiadującego z nim chińskiego Yunanu, gdzie na wygnaniu przebywał cesarz Yongli z rodziną.

Sytuacja dworu cesarskiego była już jednak tragiczna, wszędzie panoszyli się stronnicy rządzących z Pekinu Mandżurów. Mimo to Jezuita za wszelką cenę chciał wypełnić swoje poselstwo i osobiście przekazać cesarzowi papieską odpowiedź, choć w istniejącej sytuacji nie miało to żadnego praktycznego znaczenia.

Niestety, wycieńczony wieloletnią tułaczką, nękany chorobami, nie dociera Michał Boym na dwór cesarski.

Umiera 22 sierpnia 1659 roku, po 9 (dziewięciu!) latach bezskutecznej walki o pomoc dla upadającej dynastii.

Jest prawdopodobnie najdłużej posłującym w jednej sprawie ambasadorem.

I tak jak dziewięć razy bezskutecznie starał się o wyjazd na misje, tak dziewięć lat nie bacząc na trudy i niebezpieczeństwa, z niezwykłą determinacją i wiernością podjętemu zobowiązaniu, będzie dążył do wypełnienia swojej beznadziejnej misji.

Towarzyszący mu Chińczyk miał Go pochować przy jednej z głównych dróg, oznaczając grób krzyżem, który wkrótce, wskutek trwającej wojny, uległ zniszczeniu i miejsce pochówku tego najwierniejszego ambasadora przegranej sprawy, pierwszego europejskiego sinologa, wielkiego misjonarza i naszego rodaka, nie jest dzisiaj znane.

W pełnej mieszczańskiego przepychu rodzinnej kaplicy we Lwowie, gdzie nad drzwiami wiszą portrety ojca i dziadka, nie ma nawet jego epitafium.

Pozostały po nim liczne dzieła, opisujące przyrodę, kulturę i zwyczaje chińskie oraz wdzięczna pamięć potomków owych XVII-wiecznych Chińczyków, dla których jest, po Szopenie, najbardziej znanym naszym rodakiem w ich kraju.

Nie ma już Mingów ani Mandżurów, a chińskie dzieci ponoć nadal ze czcią uczą się o niezwykłej wierności tego, który będąc przybyszem, stał się największym orędownikiem sprawy swojej przybranej Ojczyzny, Michała Boyma ze Lwowa, a dla Chińczyków Bu Mige卜彌各.

 



tagi:

jolanta-gancarz
1 grudnia 2017 19:37
37     2832    16 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Maryla-Sztajer @jolanta-gancarz
1 grudnia 2017 19:52

Pani Jolu! Z wielką przyjemnością to czytam...świetne i klarowne.

Wenecja nie chciała...to jasne....Imperium Weneckie miało swoje skoplikowane gry. Szkoda, że ich nie ominął..ale skąd miał wiedzieć.

.

 

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @jolanta-gancarz
1 grudnia 2017 20:04

Czy wiadomo, skąd tradycja nestoriańska dotarła tak wysoko, na dwór cesarzy?

.

Ciekawa historia ... kościoły odłączone od rzymskiego Koscioła. Bardzo teraz niszczeni i wypierani z Iranu itd....Jakieś wstrząsające statystyki

.

 

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @Maryla-Sztajer 1 grudnia 2017 20:04
1 grudnia 2017 20:05

z Iraku...oczywiście ślepnę wieczorem

,

 

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @Maryla-Sztajer 1 grudnia 2017 20:04
1 grudnia 2017 20:13

Bardzo dziękuję za uznanie. A o nestorianach w Chinach mozna przeczytać np. tu: http://wiadomosci.onet.pl/religia/nestorianie-w-chinach/sjj5k9

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @jolanta-gancarz 1 grudnia 2017 20:13
1 grudnia 2017 20:18

O świetnie:) Jutro sobie poczytam:)

O Jezuitach w Chinach był artykuł a którymś z wcześnych SN...gdyby ktoś chciał poczytać

.

 

zaloguj się by móc komentować

qwerty @jolanta-gancarz
1 grudnia 2017 21:35

Niesamowite świetnie się czyta dziękuję 

zaloguj się by móc komentować

Czepiak1966 @jolanta-gancarz
1 grudnia 2017 22:50

Ja również dziękuję. Parasolnikov powinien jednak pomyśleć o guziku z mega plusem.

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @jolanta-gancarz
1 grudnia 2017 22:59

Takie porównanie: Pełna niebezpieczeństw wędrówka trwa ponad dwa lata. Dziś też tak można, ale prawie wszyscy wybierają wersję w kilkanaście godzin, lub w kilkanaście ułamków sekundy "by net". Dziękuję za przypomnienie ojca Boyma.

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @jolanta-gancarz 1 grudnia 2017 20:13
2 grudnia 2017 10:54

JUż sobie doczytałam link do nestorian w Chinach. Super..

Oczywiście kręcili się tam misjonarze protestanccy ..a w istocie agenci angiekscy i inni..

Po doświadczeniach póżniejszych wojen Chiny dmuchają na zimne.

Dla nas jest oczywista róznica między protestantyzmem a katolicyzmem. Niewierzący w chińskich władzach uwazaja ze to jeden diabeł ...zachodni,...

A na pewno obserewuja kłopoty i meandry Watykanu . To wcale nie zachęca.

Kłopot główny to chyba w obcej kulturze niemożność dobrego inplantowania naszej duchowości...Jej zrozumienie powinno rozwiać obawy...

Ale co ja tam wiem o mentalności Chińczyków... Nic.

.

 

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @qwerty 1 grudnia 2017 21:35
2 grudnia 2017 12:23

Myślę, że także dzisiaj warto metodami jezuitów i Michała Boyma trafiać do Chińczyków. Tym bardziej, że obecnie, skoro papież, jak sugerował klasyk, nie ma żadnych dywizji ani armat, odpada obawa przed poprzedzającą kolonizację agenturą Watykanu. Pozostaje za to świat trwałych wartości i Królestwo Nie Z Tego Świata...

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @Czepiak1966 1 grudnia 2017 22:50
2 grudnia 2017 12:37

To ja dziękuję, nawet bez guzika z mega plusem;-)))

Swoją drogą, to jakoś cicho ostatnio, w dobie nowego Jedwabnego Szlaku, o tych co nam drogę do serc i umysłow Chińczyków przecierali. Oprócz Michała Boyma, choćby jego niemal rówieśnik, również jezuita, misjonarz, matematyk i astronom, Mikołaj Smogulecki (wnuk po kądzieli Mikołaja Zebrzydowskiego, tego od rokoszu i fundatora Kalwarii Zebrzydowskiej):

https://pl.wikipedia.org/wiki/Miko%C5%82aj_Smogulecki_(misjonarz)

Nic mi nie wiadomo, aby w Krakowie (czy w Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie bywal u dziada) miał Mikołaj Smogulecki choćby jakąś tablicę.

Ale chętnie się pomylę i uznam swój błąd.

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @MarekBielany 1 grudnia 2017 22:59
2 grudnia 2017 12:39

No cóż... Dzięki postępowi technicznemu swiat się skurczył, a przynajmniej czas podróży;-)

W tej akurat kwestii nie będę protestować...

zaloguj się by móc komentować


jolanta-gancarz @Maryla-Sztajer 2 grudnia 2017 10:54
2 grudnia 2017 13:55

Żeby było śmieszniej, to tych żydów w Kaifengu odkrył dla Europy Matteo Ricci. Co skwapliwie wykorzystał Menasse ben Israel, starając się o zgodę na powrót swych wspólwyznawców do Anglii. Przedstawiając płynące stąd dla Imperium dobrodziejstwa.

Wśród rozlicznych korzyści finansowych, wynikających z możliwości wykorzystania wielowiekowej obecności Izraelitów w najdalszych częściach świata, w tym 12 zaginionych plemion, Menasse przedstawił też koncepcję istnienia takiego zaginionego plemienia w... Chinach. A powoływał się tu na pisma jezuickiego misjonarza Chin, Matteo Ricciego, który miał w 1605 r. spotkać w Pekinie żyda z Kaifengu (jednej z 7 dawnych stolic Państwa Środka, leżącej w głębi Chin, na południe od Żółtej Rzeki), który przybył na cesarski dwór, aby zdać specjalny egzamin na urzędnika.

Żyd ów miał opowiadać misjonarzowi, że wywodzi się z pradawnej wspólnoty, mającej wspaniałą synagogę, w której przechowuje starożytne zwoje Tory, ale nie umie już ich odczytać i nie ma rabinów, którzy mogli by pokierować wspólnotą Do Kaifengu dotarł nawet wysłannik Mateo Ricciego, obejrzał i opisał Torę, przedstawiając ją jako prawdziwą, ale sam Ricci nie skorzystał z propozycji żydowskiego znajomego, aby zostać tamtejszym rabinem i wkrótce wrócił do Europy, przywożąc jednak ze sobą opis żydowskiej wspólnoty z dalekiego Kitaju.

Większość członków wspólnoty z Kaifengu miała później ostatecznie przejść na islam.

Natomiast wiedza don Mateo została po wielu latach w sposób niezwykle przemyślany wykorzystana przez żydów, ale z Amsterdamu, o czym pewnie wielki misjonarz nie śnił w najśmielszych nawet marzeniach...

A dzisiaj tak się o tym u nas pisze: http://polacywchinach.pl/index.php/sport/77-kultura/539-zydzi-w-kaifengu-czyli-kto-nosil-niebieskie-czapki

zaloguj się by móc komentować

betacool @jolanta-gancarz
2 grudnia 2017 13:59

Życiorys niezwykły. Kaplica również.

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @jolanta-gancarz
2 grudnia 2017 14:42

No świetne historie.

Mam John'a Gittings'a Historia Współczesnych Chin (od Mao do gospodarki rynkowej ) - Oxford. UJ to wydał. No ale tamte dawne czasy.....niezwykłe:)

.

 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @jolanta-gancarz 2 grudnia 2017 12:23
2 grudnia 2017 14:43

Tekst wzruszający. Wileki plus. Ale sądzę, że trzeba by udoskonalić metody Jezuitów i wspierać naszych misjonarzy pracą świeckich skrybów badających historię i teraźniejszość danego narodu i własnego środowiska, np. politycznych mafii europejskich, środowiska które czasem jest bardziej tajemnicze dla nas niż te odległe. Gdyby O. Boym miał taką pomoc może uniknąłby tych pułapek. 

zaloguj się by móc komentować


elzbieta @jolanta-gancarz
2 grudnia 2017 14:45

Kolejny ciekawy wpis - dziekuje i dodam, ze o polskim ksiedzu Waclawie Szuniewiczu i jego polskiej misji w Chinach rowniez ciekawie pisala pani Pantera w Szkole Nawigatorow - Xuan Weiren Czlowiek ze srebrna broda - numer specjalny z 2017r.

zaloguj się by móc komentować

malwina @jolanta-gancarz
2 grudnia 2017 16:06

co za tekst!

dzieki:)

 

i duzy PLUS!

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @jolanta-gancarz
2 grudnia 2017 16:14

Wiernosc misji poruszajaca serce. Dziekuje za tekst, to jest prawdziwa szkola nawigatorow i prawdziwy autor nawigator :) Jest co drazyc, czym sie chwalic i o czym rozmawiac z  Chinczykami. 

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @Magazynier 2 grudnia 2017 14:43
2 grudnia 2017 17:01

No właśnie napisałam ...nie zaczął by od chylącego się wprawdzie, ale jednak - Imperium Weneckiego

.

 

zaloguj się by móc komentować



jolanta-gancarz @jolanta-gancarz
3 grudnia 2017 17:16

Wszystkim za komplementy dziękuję, ale poproszę też o znacznie bardziej mobilizujące uwagi krytyczne;-)

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @Starybelf 2 grudnia 2017 23:38
3 grudnia 2017 17:23

Dziękuję za informację. Wygląda, że to bardzo ciekawa książka, która wydana w 2013 r., przeszła niemal bez echa. Ale wciąż jest do nabycia i to za śmieszne pieniądze, więc wszystkim polecam jako prezent na gwiazdkę (bo na Mikołaja już za późno). Sama też sobie kupię:

http://www.verbinum.pl/biograficzno-hagiograficzne/281-ambasador.html

A tu jej recenzja tłumaczki i badaczki z UMiAM w Poznaniu, która też zajmuje się Boymeme i innymi polskimi misjonarzami w Chinach, przygotowując jako filolog klasyczny wydania (i tłumaczenia) ich łacińskich dzieł:

http://yadda.icm.edu.pl/yadda/element/bwmeta1.element.desklight-8147f68d-1181-4290-81ad-441865bac09b

https://ifk.amu.edu.pl/ifk/ifk/pracownicy/monika-miazek-mczyska

zaloguj się by móc komentować

parasolnikov @jolanta-gancarz
4 grudnia 2017 08:53

To ciekawe, jak to się wszystko plecie, 1400 lat i jakoś się tam Wiara nie chce przyjąć jakbyśmy tego oczekiwali, a myśmy w około 300 lat się uwinęli.

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @parasolnikov 4 grudnia 2017 08:53
4 grudnia 2017 17:32

Myślę, że oprócz politycznych intryg samego Imperium (najlepiej było to widać w tym samym niemal czasie w Japonii), poważnym problemem był zakres akomodacji, czyli odpowiedź na pytanie jak daleko można się posunąć w adaptacji miejscowych pojęć, symboli i zwyczajów, aby nie zatracić istoty nauki Chrystusa, zwłaszcza w takim kraju, gdzie nie istnieje nawet pojęcie osobowego Boga - Stworzyciela.

Konfucjonizm, podobnie jak buddyzm, jest bardzo daleki od chrześcijaństwa. To nawet nie są politeizmy, tylko w gruncie rzeczy areligijne filozofie, o długowiecznej tradycji, odzwierciedlonej w strukturze społecznej. Której burzeniem nie były i nie są nadal zainteresowane, miejscowe elity. Stąd wrogość do chrześcijaństwa, z ideą oosobowego Boga Miłosiernego i nakazem miłości bliźniego. Z którą trudno pogodzić kastową strukturę, obecną nie tylko w Indiach, ale w pewnym stopniu także w Chinach.

zaloguj się by móc komentować

Kuldahrus @jolanta-gancarz 4 grudnia 2017 17:32
4 grudnia 2017 21:01

Może się myle, ale według mnie to te wszystkie ideologie i filozofie typu hinduizm, buddyzm to są już dawno wydmuszki przejęte przez okupantów(najlepiej to widać na przykładzie działania Brytyjczyków w Indiach) w celu tworzenia inżynierii społecznej pozwalającej na zarządzanie dużymi obszarami i trzymanie ludzi w niewolnictwie. Przecież wyrugowanie Miłosierdzia z życia społecznego to istota herezji, bez tego ciężko herezje wprowadzić, a kastowość to jest całkowite usunięcie Miłosierdzia, jak to ładnie Pani napisała - kastowość jest nie do pogodzenia z nakazem miłości bliźniego.

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @Stalagmit 4 grudnia 2017 19:02
4 grudnia 2017 22:12

Pochwała Mistrza Stalagmita liczy się potrójnie;-) Choć mój tekst nie wnosi raczej nowych faktów, poza te znane już z Internetu. Może tylko ujęcie nieco inne, takie bardziej emocjonalne, niektórzy pewnie powiedzą: babskie.

Ale ja najpierw wiele lat temu zwiedziłam kaplicę Boymów we Lwowie, a dopiero później o tym najsłynniejszym przedstawicielu rodu usłyszałam. Może dlatego tak mnie ten brak najmniejszego znaku jego istnienia w rodzinnej kaplicy grobowej poruszył. No i ta dziewięcioletnia wędrówka, z pozornie bezsensownym powrotem. Bardzo polska, w gruncie rzeczy...

 

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @Kuldahrus 4 grudnia 2017 21:01
4 grudnia 2017 22:36

Okupanci nie tyle przejęli, co wykorzystali bardzo wygodne elementy wschodnich filozofii, zwłaszcza kastowość i pełną podległość władzy. Stali się tylko Ober-kastą i Ober-władzą, nie likwidując miejscowych struktur (i kacyków, którzy się w większości, wysługiwali njeźdźcom, za prawo do zachowania swej pozycji), adaptując je do kolonialnych potrzeb (najlepsi nadzorcy miejscowych niewolników). O żadnej poważnej chrystianizacji nikt, poza katolikami, nie myślał i chyba, mimo licznych misji protestanckich, nadal nie myśli. Bo katolicy, poważnie traktujący swoją misję ewangelizacyjną (czyli podnoszenie autochtonów do rangi dzieci Bożych) na równi przeszkadzali miejscowym "strażnikom rodzimych tradycji" oraz członkom kompanii handlowych...

Niepodległość Indii czy Chin niewiele zmieniła: zrzucono tylko tę Ober-władzę, pilnując, aby miejscowe kliki nie straciły na znaczeniu (chyba, że się same za łby chwycą). Przy zachowaniu pozorów demokracji i równouprawnienia, podsycając po cichu antagonizmy religijne.

Moim zdaniem jedyna skuteczna ewangelizacja tych terenów może się odbywać tylko oddolnie. W przypadku miejscowych elit, trzeba stawiać na indywidualne nawrócenia, nawet ciche, ale trwałe. Czyli odwrotnie niż w Europie. W dobie Internetu i globalnej wioski może nie jest to takie nierealne?

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @jolanta-gancarz 4 grudnia 2017 17:32
5 grudnia 2017 07:41

Japonia jest ciekawym przypadkiem, ze względu na wysoką odmienność kulturową i braku akceptacji dla zagranicznych wpływów. Dla nich nawet budduzm i konfucjonizm swego czasu były obcą wiarą, dopóki (na tysiąc lat przed przybyciem pierwszego misjonarza) odgórnie nie doszło do ich „fuzji” z lokalnym shinto. Światopogląd Japończyków zawsze opierał się ustrukturyzowanej zbiorowości, nie jednostce. Do tego stopnia, że ida jednoosobowego Boga, nawet jako jedynego Stworzyciela świata jest dla nich trudna do przyjęcia. Za tym idzie problem zbawienia, grzechu, niemożność zrozumienia dlaczego oni po nawróceniu mogą dostąpić nieba, a przodkowie, którzy nie znali chrześcijańskiego Boga nie. I wybierają przodków.

Mimo wszystko, patrząc na to jak w XVI wieku chrześcijaństwo, właśnie oddolnie dość szybko się rozprzestrzeniało -  w 30 lat po pojawieniu się w 1549 roku w Japonii św. Franciszka Ksawerego było 100 tys nawróconych, a po kolejnych 35 latach już 300 tys. – myślę że sytuacja mogła wyglądać inaczej, gdyby nie doszło do okrutnych prześladowań i zakazu wyznawania chrześcijaństwa pod karą śmierci. A do prześladowań czynnie przysłużył się błękitnooki shogun, niejaki Miura Anjin, doradca samego władcy Japoni w XVII w, który urodził się na wyspie, tylko w innym zakątku świata i nazywał się William Adams.

I proszę bardzo, uwaga o charakterze krytycznym: notki pojawiają się zbyt rzadko, może autorka temu zaradzić? ;)

zaloguj się by móc komentować

parasolnikov @ainolatak 5 grudnia 2017 07:41
5 grudnia 2017 07:46

Nie wiedziałem, że szogun z Chamberlainem  jest tak powiązany z rzeczywistością. Imperium to jednak imperium nie ma żartów.

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @jolanta-gancarz
5 grudnia 2017 07:56

nosz przecież o obcym shogunie nie kręciliby filmów ;)

no i nie ma żartów.... jeśli imperium jest postawione w miejscu Boga

dlatego z cielcem walczyć trzeba :)

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @ainolatak 5 grudnia 2017 07:41
6 grudnia 2017 10:14

Tak, William Adams to ważna figura. Wspomniałam o nim w swoim tekście z żydowskiej SN (o misji barbikańskiej do żydów), a Toyah poświęcił mu nawet cały artykuł w holenderskiej SN.

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @ainolatak 5 grudnia 2017 07:56
6 grudnia 2017 10:16

Uwagę o charakterze krytycznym przyjmuję w pokorze. Niczego, ze względu na swą paskudną, a gnuśną naturę, obiecać nie mogę. Może tylko, że spróbuję się poprawić;-)))

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować