-

jolanta-gancarz

Miasto z sercem, czyli Baranów Sandomierski, jenoty, jesiotry, karpie i dłoń Stefana Batorego.

Nie jest łatwo pisać o wydarzeniu, które tak pięknie i wyczerpująco przedstawili już inni uczestnicy. No, ale obietnica złożona samemu Parasolowi, na tle zabytkowego kościoła, do czegoś zobowiązuje;-)). W końcu to nasz miłomściwie (copy by: Gumisie) panujący Administrator... Skoro więc słowo się rzekło, to nawet mimo niesprzyjających okoliczności przyrody, trzeba się wziąć do dzieła. Zanim jednak przejdę do moich baranowskich impresji, czyli subiektywnej relacji z II konferencji LUL, muszę podzielić się z czytelnikami SN moimi traumatycznymi przeżyciami w kontaktach z biurem obsługi klienta firmy Orange, jako spadkobiercy dawnej TP SA.

Wszystko zaczęło się tuż po powrocie z Baranowa Sandomierskiego, kiedy nocna wichura powaliła stary, przynajmniej 50 – letni grab, akurat na linię telefoniczną na mojej działce i na drogę dojazdową do sąsiednich posesji. Drzewo dzięki wspaniałym strażakom z miejscowej OSP udało się szybko pociąć i usunąć z drogi, za co im w tym miejscu jeszcze raz dziękuję, natomiast naprawa uszkodzonej linii nadal się przeciąga. Co gorsza, dostępu do wyjątkowo cennych doradców Orange, strzeże sztuczna inteligencja Max! Żeby dostąpić zaszczytu rozmowy z żywym konsultantem, trzeba przejść prawdziwe przesłuchanie przez to „cudo techniki”, podając mu nr telefonu, ID Neostrady, a nawet swój pesel! Kiedy odmawia się odpowiedzi na powyższe pytania i żąda połączenia z doradcą, Max rozłącza rozmowę! Przy czym nie jest to darmowy numer w Orange, ale jak najbardziej płatny (innego nie ma), czyli każde nowe połączenie to nowe koszty dla klienta i nowy zysk dla Orange. Jak widać, poza technicznymi nowinkami, nic się nie zmieniło w traktowaniu klienta od czasu słynnego skeczu o rurze, w brawurowym wykonaniu tria: Michnikowski, Kobuszewski, Gołas...

No, ale nie o tym miałam pisać. Wróćmy więc do naszych baranów, to jest, chciałam powiedzieć, do Baranowa Sandomierskiego.

Tym razem moja podróż przebiegła szybko, sprawnie i bez zakłóceń, dzięki koleżance, którą udało mi się namówić na wyjazd i której samochodem podróżowałyśmy.

Do zamku dotarłyśmy jako jedne z pierwszych, niemal równocześnie z Panią Marianną, którą serdecznie pozdrawiam.

Pogoda była piękna, słoneczna, choć nieco wietrzna, do kolacji zostało jeszcze trochę czasu, więc po zakwaterowaniu się urządziłyśmy sobie spacer do rynku tego malowniczego, cichego miasteczka. Rynek, czyściutki i zadbany, był właściwie pusty, sklepy pozamykane, za to na niemal każdym słupie i drzewie wisiały takie plakaty:

I pierwsza myśl: ostra kampania wyborcza musiała toczyć się w tej sielskiej okolicy podczas niedawnych wyborów samorządowych...

Ale kwerenda w jednym z dwóch otwartych jeszcze po 17:00 sklepach postawiła nam włosy na głowie! Jak się okazuje, kilka kilometrów od baranowskiego zamku, w starej, zabytkowej wsi Dymitrów Mały, pewna czysto polska ponoć spółka, chce metodą żydów dzierżawiących przed wojną krowy polskim chłopom, hodować prawie 2 tysiące świń! https://tyna.info.pl/ten-smrod-zrujnuje-nam-zycie-w-najnowszym-tn/

I nie jest to jedyne takie miejsce w Polsce, bo akcja ta rozwija się po cichu, a skutecznie, wszystko wskazuje, że z błogosławieństwem różnych centralnych instytucji.

Kto chętny, znajdzie informacje choćby tutaj: http://www.gobarto500.pl/

Albo tutaj: http://gobarto.pl/o-nas/aktualnosci/gobarto-500-nowi-rolnicy-w-programie

Zdruzgotane nieco i wstrząśnięte, obejrzawszy całkiem ładną fontannę z figurą Lasowiaczki z cebrzykiem na wodę, tudzież ławeczkę niepodległości i magiczne ponoć, tytułowe Serce Lasowiackie, wróciłyśmy do zamku, aby znaleźć ukojenie w pięknych wnętrzach Restauracji Magnackiej. Wkrótce dołączyli do nas: Ainolatak, Joanna, Stalagmit, Ewa, Parasol z Agnieszką, Betacoole i wielu innych, w tym Państwo Mozgolowie, Coryllus i milczący p. Jarosław. Skutek tego zgromadzenia był taki, że mimo zestawienia w ósemkę dwóch 9-osobowych stolików, utworzyła się jeszcze tzw. druga obwodnica;-)

A kiedy po 22:00 trzeba było opuścić restaurację, większość towarzystwa przeniosła się najpierw na krótko do jednej z zamkowych komnat, aby próbować swoich sił w zmaganiach z nieustępliwym zamkiem zabytkowego sekretarzyka, a potem na długie nocne Polaków rozmowy do tzw. czworaków (chyba copy by Parasol), czyli przyzamkowego hotelu, gdzie w niemal studenckiej atmosferze doczekaliśmy pierwszych sobotnich godzin.

Mimo krótkiego snu wszyscy grzecznie zjawili się na pysznym i obfitym śniadaniu we wspomnianej już restauracji. Osiołkowi w żłoby dano, ale pośród jadła, mimo trudnego wyboru, nikt z głodu nie padł, co najwyżej zaokrąglił sobie boczki, zajadając domowy pasztet i swojskie wędliny, zagryzane wyśmienitym pieczywem.

No, a punktualnie o 9:30 wszyscy zasiedli w Sali Portretowej zamku, by wysłuchać pierwszego wykładu prof. Święcickiego. Niektórzy zdążyli nawet kupić książki, wypić kawę i spróbować wspaniałych domowych ciast, czekających na chętnych wśród włoskich krajobrazów i barokowych, choć w rzeczywistości dwudziestowiecznych, bukietów i białych stiuków zamkowego korytarza.

Nie będę tu opisywać kolejnych wykładów, ponieważ zrobili to już moi poprzednicy, z niedościgłym Panem Andrzejem z Gdańska, który zostawił nam niemal stenograficzną relację (już w Tłokini podziwiałam jego skrupulatne i pracowite notowanie każdego wystąpienia). Ograniczę się jedynie do luźnych uwag.

Pierwsza jest taka, że wykładowcy dzielili się na technokratów i konserwatystów. Od razu wyjaśniam, że nie chodzi o poglądy, ale o posługiwanie się środkami technicznymi dla uzupełnienia i wzbogacenia wypowiedzi. Dwie trzecie wykładowców używało laptopów do zobrazowania swojej prezentacji, jednej trzeciej wystarczyły książki i ciekawa osobowość;-).

Użycie komputera jako rzutnika nie miało wpływu na jakość wypowiedzi. Równie ciekawe i barwne było wystąpienie prof. Święcickiego, prezentującego liczne wykresy i zestawienia, jak ks. Irka, który z prawdziwą miłością opowiadał o niezwykłej biografii biskupa Łozińskiego, o którym usłyszał zaledwie dwa lata temu, ale tak go „wciągnęła”, że nie tylko napisał i wydał o nim książkę, ale stał się wielkim orędownikiem Jego beatyfikacji. A także pracy dla zachowania polskości i katolicyzmu na Białorusi.

No i pięknym pismem wpisuje dedykacje dla czytelników swojej książki.

Wspominał też ks. Irek o rękopiśmiennej pracy o życiu biskupa Łozińskiego, na której się opierał, a która z jakiegoś powodu nie została wydana. Niestety, nie zapamiętałam autora, ani tytułu. Może Pan Andrzej pomoże?

Równie konserwatywny był dr Jacek Legieć, który wspaniale potrafił skupić uwagę słuchaczy na losach żołnierzy polskich w szeregach armii carskiej - bez pomocy sprzętu technicznego.

Trochę zaskoczyła mnie informacja, że znaczną część załogi Port Artur stanowili Polacy.

Postać Emanuela Małyńskiego, prezentowana przez dr. Mozgola, nie była dla mnie nowością, ponieważ już wcześniej słuchałam jego wykładów i trochę na ten temat czytałam. Zaskoczyło mnie natomiast, że Małyński jest obecnie niezwykle popularny w szeregach prawicy europejskiej, jego prace są wznawiane zarówno we Francji, jak w Wielkiej Brytanii, a nawet Szwecji (dowodem – ostatnie dzieło Małyńskiego, wydane po angielsku w Szwecji, które przywiozła ze sobą i czytała Katalonia).

Słuchając wykładu, zastanawiałam się, czy słaby odbiór pisarza w przedwojennej (i współczesnej) Polsce nie wynikał jednak z faktu, że pisał on głównie po francusku (i angielsku) i w tych też krajach swoje książki wydawał.

A także skąd u tak bystrego obserwatora rzeczywistości z jednej strony podziw i zaufanie do Józefa Piłsudskiego, a z drugiej strony do Imperium Brytyjskiego, któremu chciał nawet oddać południowe ziemie Rosji (sowieckiej, żeby nie było wątpliwości) dla ratowania Europy przed komunizmem?

Najwięcej emocji i trochę nieuzasadnionych oczekiwań wzbudził wykład p. prof. Katarzyny Kostrzewy o prawnych podstawach wyjaśniania katastrofy smoleńskiej w świetle międzynarodowego prawa lotniczego. Wykład bardzo profesjonalny, wyjaśniający zawiłości międzynarodowego prawa lotniczego i ukazujący jakby mimochodem straszliwe zaniedbania i złą wolę ludzi sprawujących władzę w Polsce po katastrofie smoleńskiej. Najbardziej przykrą konkluzją jest jednak stwierdzenie, że z jakiegoś bliżej nieznanego powodu nie tylko nie można już odwrócić skutków zupełnie nieuprawnionego wyboru tzw. konwencji chicagowskiej dla badania przyczyn katastrofy, ale że nadal w Polsce trzeba mówić o tym w formie bezosobowej: wybrano, zdecydowano, przyjęto... Bo prawdziwych autorów tych decyzji nie tylko nie można nadal wskazać, ale nawet się ich nie szuka...

II Konferencję LUL zakończył wykład dr. Łukasza Modelskiego o „spisku antykarpiowym” w czwartym roku rewolucji francuskiej (1793).

I tu muszę przyznać się do pewnego zawodu. Otóż podczas całego wykładu byłam przekonana (w swoim spiskowym umyśle), że cała akcja osuszania stawów i „walka z karpiem” jako przeżytkiem feudalizmu i monastycyzmu, jest wprowadzeniem do konkluzji, że miała to być przykrywka do pozyskiwania saletry ze stawowego mułu. Zwłaszcza, kiedy wykładowca wspomniał o produkcji broni i prochu w rewolucyjnym Paryżu AD 1793. Tymczasem okazało się, że to tylko karp miał być właściwym celem rewolucyjnych siepaczy. Nie licząc ludzi, którzy z jego hodowli żyli.

W tym wypadku moja spiskowa teoria nie przerodziła się w spiskową praktykę:-))). Może i dobrze.

Po zakończeniu wykładów, wzbogaceni duchowo uczestnicy konferencji udali się ochoczo po raz kolejny do Restauracji Magnackiej, by przy połączonych stołach kontynuować dyskusje i dalsze nocne Polaków rozmowy. W pewnym momencie do naszego grona przyłączył się nawet p. Stanisław Michalkiewicz ze swoimi dwoma towarzyszami.

Mimo późnej pory nikt nas z lokalu nie tylko nie wyrzucał, a nawet grubo po 23:00 przyjmowano jeszcze zamówienia na dania gorące, choć restauracja była czynna do 22:00, a kuchnia zaledwie do 21:00. Ostatecznie trochę po północy opuściliśmy gościnny lokal, by po raz ostatni wrócić tam na śniadanie już w niedzielę rano.

A po śniadaniu jeszcze zwiedzanie zamku z przewodnikiem, msza św. w miejscowym kościele p.w. Ścięcia św. Jana Chrzciciela:

I powrót do domu, z niewielką przerwą na obiad u rodziny w innej lasowiackiej miejscowości.

Tak w telegraficznym skrócie przebiegała II Konferencja LUL w Baranowie Sandomierskim.

Na koniec uwag i podziękowań.

1. Jedzenie było naprawdę wyśmienite i pięknie podane. Nasze towarzystwo preferowło dania z borowikami, a odważni (w tym chyba Stalagmit i Krzysiu Laskowski, albo Wacek Magazynier) zdecydowali się nawet na potrawę regionalną, czyli chopcie lasowiackie. Dla zainteresowanych wyjaśniam, że był to rodzaj gołąbków z kaszą jaglaną i sosem grzybowym.

2. Serce w tytule i na zdjęciu dedykuję Stalagmitowi i Jego narzeczonej Ewie. Wg miejscowych, kto się pod nim pocałuje, ma zapewniony długi i nierozerwalny związek;-)

3. „Jesiotra” na szyi nosiła Agnieszka. Gdyby komuś wydawało się to niesmaczne, wyjaśniam, że chodziło o szaliczek z jenota. A tego „jesiotra” wymyślił kiedyś niechcący kolega mojej córki, który na widok jej kamizelki z jenota zawołał: ale masz fajnego jesiotra na sobie!

4. W trakcie zwiedzania zamku Parasol zadał ciekawe pytanie: co trzyma w prawej ręce król Stefan Batory?

Padały różne odpowiedzi, najbliżej prawdy był chyba Stalagmit, ale pewności nie mam. Może któryś z historyków sztuki się wypowie?

5. Kolejność trochę głupia, ale już nie będę poprawiać, bo czas biegnie nieubłaganie, a chciałybym już tę notkę wrzucić na SN, bo zaraz muszę wyjść na dłużej.

Dlatego na koniec serdeczne podziękowania: dla Gabriela, który mimo podejrzeń ze strony prof. Święcickiego co do jego zdrowia psychicznego, jak dotąd nie wychodzi z fazy manii, nie tylko pisze każdego dnia nowy tekst, prowadzi wydawnictwo, portal SN, wydaje kwartalnik „papierowy”, pisze książki, ale także organizuje nam takie wspaniałe eventy, jak kolejne konferencje LUL i jeszcze ma w głowie dalsze genialne pomysły. Miejmy nadzieję, że z Bożą pomocą, do fazy depresji nigdy nie przejdzie;-)))

Kolejne podziękowania dla Ravena59 i p. Wawrzyńca, dzięki którym to niezwykłe wydarzenie zostało zarejestrowane i będzie przynajmniej częściowo udostępnione dla tych, co przyjechać nie mogli. Dodam, że kiedy my przy złączonych stołach zaczęliśmy „świętowanie”, panowie pracowicie przygotowywali na górze salę i sprzęt na konferencję. A p. Wawrzyniec, cichy i skromny, nie narzucający się, zawsze wiedział, kiedy potrzebna jest jego pomoc i bezszelestnie pojawiał się jak spod ziemi;-))

Oczywiście dziękuję wszystkim, z którymi udało mi się spędzić tak wspaniale te niemal 3 dni i choć chwilę porozmawiać. Było cudownie!

No i serdecznie dziękuję mojej koleżance, która nie tylko przywiozła nas do Baranowa, nie tylko dzielnie poruszała się w nowym dla siebie towarzystwie, ale nawet zdobyła od Stanisława Michalkiewicza przepis na lody z pieca;-)))

Dzięki, dzięki i jeszcze raz wielkie dzięki.

 



tagi: konferencja  lul  baranów sandomierski  gobarto500 

jolanta-gancarz
13 marca 2019 15:59
44     2274    24 zaloguj sie by polubić

Komentarze:


jolanta-gancarz @parasolnikov 13 marca 2019 16:05
13 marca 2019 16:18

No proszę! A ktoś tu ciągle kokietuje swoim brakiem wykształcenia;-)))

Ale pociągnijmy dochodzenie: dlaczego chustę i akurat białą?

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @jolanta-gancarz
13 marca 2019 16:30

Ciekawe co trzyma król ale nie mniej ciekawe jak trzyma.

Dwa palce prawej dłoni wyprostowane. Chyba dla równowagi dwa palce lewej również. Dwa wskazujące i dwa środkowe. Staro-Nowy-Znak 22?

Dzięki za relacje.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @jolanta-gancarz
13 marca 2019 16:33

Dłonie króla były chyba dość nieproporcjonalnie ujęte w stosunku do głowy. To znaczy głowa mała, ręce wielkie

zaloguj się by móc komentować

marianna @jolanta-gancarz
13 marca 2019 16:50

Pięknie dziękuję i wzajemnie pozdrawiam. Do zobaczenia w Kliczkowie.

zaloguj się by móc komentować


Aleksandra @jolanta-gancarz
13 marca 2019 17:29

Z podziękowaniami - i oczywiście z plusem - za relację:)

Zajrzałam do kościoła w Baranowie, ale jakoś mi umknęło oryginalne wezwanie "Ścięcia św. Jana Chrzciciela" - dość niezwykłe. Od razu Salome się kłania i jej upiorna mamusia, a mnie dodakowo - upiorny scs (język cerkiewno-słowiański), zaliczałam nudne zajęcia sylabizując mozolnie kawałek o przyniesionej głowie św. Jana na misie... a, i jeszcze była zadawana na pamięć odmiana słowa "młodzieniec" brzmiącego jak "obrok":)... Luźne skojarzenia:)

zaloguj się by móc komentować


krzysztof-laskowski @jolanta-gancarz
13 marca 2019 18:20

Piękne dzięki za relację. Na obiad w sobotę zjadłem danie standardowe: mięso z, jak mi się wydaje, kluskami.

zaloguj się by móc komentować

Aleksandra @stanislaw-orda 13 marca 2019 17:41
13 marca 2019 18:22

:)

Dzięki:)))

P. S. Oczywiście, młokos na "o",  i jasne, że wiem do dziś - dawna zmora i nuda - ale nie mogłam poprawnie zapisać - bo piszę na zdezelowanej maszynie, z nieklikalną jedną czcionką:))) Do nowego jakoś nie mogę się przyzwyczaić - ma Windows 10 i co gorsza już dwa razy naprawiany na gwarancji - a mam od niedawna... Chłam i złom w jednym, od nowości... Ale nie mam wyjścia, jak coś większego piszę - muszę na nowym...

Pozdrawiam!

 

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @jolanta-gancarz
13 marca 2019 19:19

To się nazywa zgodność w zeznaniach…;)

U Ciebie jak zawsze emocjonujące dodatki, jak ta przerażająca świńska wkładka. Może powinniśmy zawiązać koalicję przeciwko świniom, bo wolimy barany?

Chciałam zauważyć, że wg tradycji, to Pany czasem noce w czworakach spędzali, dziewki psowując, bien sur ;)

Słuchając wykładu, zastanawiałam się, czy słaby odbiór pisarza w przedwojennej (i współczesnej) Polsce nie wynikał jednak z faktu, że pisał on głównie po francusku (i angielsku) i w tych też krajach swoje książki wydawał.

No tak, nasi socjaliści „basic” mogli już francuskiego nie znać, ale wśród nich też zdarzali się arystokraci, którzy posługiwali się francuskim jak drugim swoim. Praktycznie prawie wszyscy wykształceni ludzie w tamtym czasie posługiwali się francuskim.

Świetna relacja, dziękuję :)

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @parasolnikov 13 marca 2019 16:05
13 marca 2019 19:35

no ale to niczego nie wyjaśnia, wciaż pozostaje pytanie co w 1583 roku trzyma w ręku i dlaczego, więc która odpowiedź właściwa?

a) trzyma białą flagę, którą przed chwilą machał na powitanie doktorowi Dee

b) pozuje po weselu bratanicy z Zamojskim i nie pamięta, że do ręki przykleił mu się jej welon

c) dziabnięcie psa ciągle ropieje, więc nie rozstaje się z chusteczką, którą co chwila ociera ranę

 

zaloguj się by móc komentować

parasolnikov @Stalagmit 13 marca 2019 16:40
13 marca 2019 19:47

Wiesz ten komplement idzie tak daleko, że się zastanawiam czy to nie obelga :)

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @Stalagmit 13 marca 2019 16:41
13 marca 2019 19:56

dla Ciebie i Ewy oprócz serca Joli to taki ptaszek :-)

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @saturn-9 13 marca 2019 16:30
13 marca 2019 22:30

Widzę, że symbolika liczb może się przejawiać nawet w układzie palców. Sir Walsingham cieszy się z tak zdolnego ucznia.;-))).

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @gabriel-maciejewski 13 marca 2019 16:33
13 marca 2019 22:38

Chyba nie. Przemierzyłam i wyszło, że głowa idealnie wg greckich proporcji: 1/8 wysokości człowieka;-). To ta podbita futrem delia tak zniekształca (pogrubia) postać. Pewnie portret w zimie powstawał.

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @Stalagmit 13 marca 2019 16:41
13 marca 2019 22:41

Cała przyjemność po mojej stronie. Co do Kliczkowa, to chciała by dusza do raju, ale nie wiem, czy w tym terminie dam radę.

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @marianna 13 marca 2019 16:50
13 marca 2019 22:43

Niestety, jak pisałam Stalagmitowi, chyba nie uda mi się dotrzeć do Kliczkowa.

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @Aleksandra 13 marca 2019 17:29
13 marca 2019 22:46

Ja również dziękuję za Pani relację. Szkoda, że nie poznałyśmy się osobiście.

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @krzysztof-laskowski 13 marca 2019 18:20
13 marca 2019 22:47

A ja czekam na Twoje wrażenia, Krzysiu.

zaloguj się by móc komentować

jestnadzieja @ainolatak 13 marca 2019 19:19
13 marca 2019 22:54

Jak dla mnie to to nie jest argument - ze pisal w innym jezyku. Tlumaczono masowo z francuskiego cala mase glupot, a Malynskiego nie dalo sie? 

zaloguj się by móc komentować


jolanta-gancarz @ainolatak 13 marca 2019 19:19
13 marca 2019 23:03

Gdzie mi tam do Twojego opowiadania... A ta świńska sprawa jest całkiem poważna. To jakaś nowa wersja katarskich warsztatów tkackich. Tylko zamiast nich gigantyczne tuczarnie, gdzie za mniej niż 10 000 zł miesięcznie polski rolnik, w zbudowanej na kredyt gigantycznej chlewni,  ma tuczyć nie swoje świnie. Średnio 2000 sztuk. Nie napisali, czy ten  zarobek jest netto, czy z kosztami  żarcia dla stada.

Dlatego najlepiej wybierzmy jesiotry, albo sumy;-). Ich się nie da stłoczyć w ciasnym chlewie. I żywe nie śmierdzą.

Co do znajomości francuskiego, w okresie międzywojennym była już raczej w zaniku. Wśród młodych przeważał niemiecki lub angielski. Ten pierwszy język także wśród starszych ziemian w d. zaborze pruskim i austriackim.

Chciałam zauważyć, że wg tradycji, to Pany czasem noce w czworakach spędzali, dziewki psowując, bien sur ;)

No, tej akurat tradycji nie kultywowaliśmy, co mogą zaświadczyć  żony i narzeczone:-)

 

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @jestnadzieja 13 marca 2019 22:55
13 marca 2019 23:04

Wnioskuję, że znasz Panią Aleksandrę;-)

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @jolanta-gancarz 13 marca 2019 23:03
14 marca 2019 07:08

No właśnie, tak kultywowaliśmy tradycję, jaką jest ona w istocie, czyli fałszywa, a upowszechniana przez manipulacje "oświeceniowceniowych" umysłów :)

Próbowałam znaleźć jakieś statystyki z tym francuskim, ale nic liczbowego na szybko nie uzyskałam prócz tego, że rzeczywiście moda przeszła i socjalistyczna fala ideologicznie nie potrzebowała, ale wśród arytokracji i ziemiaństwa świetna znajomość wciąż była, a to przecież wśród wykształconych Małyński mógł tylko zaistnieć.

Świnki poważny temat - zerknęłam już wcześniej na linki, i moje hasło dot. koalicji wcale nie było prześmiewcze, w przeciwieństwie do tradycji Panów. To już nie tylko o zamek chodzi i potencjalne dodatkowe olfaktoryczne "atrakcje" obok śpiewu ptaków, ale właśnie o system. Fakt, że program wcale już nie po cichu wspierany jest przez NUM widać było na Kongresie 590 w Jesionce.

Zwieńczeniem spotkania [zorganizowanego podczas kongresu przez Gobarto] było wręczenie certyfikatów przez Mateusza Morawieckiego rolnikom uczestniczącym w programie Gobarto 500.

Fakt, że nawet na płaszczyźnie reklamowej jest żerowanie na skojarzeniach z rządowym 500+, mówi, że tu jeszcze o jakiś inny grubszy żer chodzi.

Ps. mam nadzieję, że wszystko się pozmienia tak, że jednak znowu się zobaczymy :) serdecznie pozdrawiam

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @ainolatak 14 marca 2019 07:08
14 marca 2019 07:14

no z rana do dyslektykowi sylaby i słowa skaczą w tekście jak żaby ;) więc upraszam o wyrozumiałość

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @jolanta-gancarz 13 marca 2019 23:03
14 marca 2019 07:24

a jesiotra, z twoją pomocą, już wybrałam :)

jeszcze żeby tylko ikrę ten szaliczek dawał, to już byłałby pełnia szczęścia, mogłabym zrobić do tego bliny i następnym razem na zamku zapodać ;)))

zaloguj się by móc komentować

DYNAQ @jolanta-gancarz
14 marca 2019 07:52

Pierwsza myśl po spojrzeniu na ten plakat-:'' Anty LGBT''

zaloguj się by móc komentować

Tytus @jolanta-gancarz
14 marca 2019 09:20

Super relacja.

Co do świń,  one mogą nas ocalić przed zalewem muzułmańskim ;)

zaloguj się by móc komentować

jestnadzieja @Tytus 14 marca 2019 09:20
14 marca 2019 09:29

Dokladnie tak samo pomyslalam:)))

Co tam smrod w obliczu gorszych zagrozen.

zaloguj się by móc komentować


tadman @jolanta-gancarz 13 marca 2019 23:03
14 marca 2019 09:31

Pod Gliwicami w Rzeczycy jest duża tuczarnia. Zupełnie nieświadomie wybraliśmy się kiedyś na rowerach w tę okolicę i nie zapomnę knebla, który wtłoczył nam w gardło ów przybytek, a raczej smród z niego. Jest jeszcze inna okoliczność, a mianowicie kiedyś w całym mieście śmierdziało tak, że trudno było wytrzymać i okazało się, że ludzie z fermy rozlewali po polach gnojowicę. W trakcie tej operacji zmienił się kierunek wiatru i smród dotarł do miasta.
Pałac w Baranowie i wszechogarniający smród to zaiste kusząca perspektywa.

zaloguj się by móc komentować

Aleksandra @jolanta-gancarz 13 marca 2019 23:03
14 marca 2019 09:59

Byłam kiedyś na świńskiej farmie. Nie da się opisać wrażeń - nie o smród już chodzi, ale i o męczarnię hodowanych na jadło w ścisku i bez słońca ofiar. Widziałam ich przerażenie i próby szukania jakiejkolwiek pociechy we wzajemnej bliskości. Nie dziwię się, że mieszkańcy się nie godzą. Ekonomiczne uwarunkowania - niewolnicza praca przy nieswoich świniach - inny jeszcze powód oburzenia ludzi. Mają rację. Podobnie jak walczący ze składowaniem w Polsce cudzych śmieci. Zgroza.

Co do języków - w dwóch zaborach niemiecki był językiem urzędowym (rosyjski w jednym), Kasprowicz pierwsze wiersze pisał w lokalnej szkole po niemiecku, dwujęzyczność była w zasadzie normą.

Francuski był jakąś odskocznią:) No i jeździło się do Paryża przecież, więc okazywał się niezbędny, nie jedynie jako język "konspiracyjnych" rozmów:)

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @jestnadzieja 13 marca 2019 22:54
14 marca 2019 11:33

Dla mnie też nie jest to argument, szczególnie jak pisałam mimo, że świetna znajomość języka nie była już tak  powszechna, to jednak sporo ludzi go znało. A i były tłumaczenia, jak słusznie Pani pisze. Ta sama sytuacja...teraz, gdyby nie Gabriel i p. Mozgol to byśmy nie wiedzieli, ani nie mieli "Nowej Polski"

zaloguj się by móc komentować

Wawrzyniec @jolanta-gancarz
14 marca 2019 19:08

Nie mogłem wczoraj, choć tak świerzbiły paluchy, ale obowiązki nie pozwoliły i zdołałem tylko przeczytać Pani świetną relację z baranowskiego LUL-a.

No, Pani Jolanto!  To ja specjalnie włożywszy czerwono-żarówiasty sweterek, żeby mnie wszyscy zauważyli, przecinałem najprostszą linię pomiędzy widzem, a prelegentem, specjalnie i uporczywie pojawiałem się na tle ekranu wołany i niewołany i specjalnie sam siebie uczyniłem władcą mikrofonu dla zadajacych pytania, a Pani, że cichy i skromny? Muszę koniecznie popracować nad skuteczniejszą autopromocją.

zaloguj się by móc komentować

Paris @jolanta-gancarz
14 marca 2019 19:21

PLUS...

... za piekna relacje  !!!

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @ainolatak 14 marca 2019 07:08
14 marca 2019 20:36

Widzę, że z tym Gobarto jest nawet gorzej niż myślałam, skoro sam NUM się zaangażował w sprawę i w Jasionce temat był wałkowany. No i to, co słusznie sugerujesz: skojarzenie z 500+ dla zamącenia w głowach biedakom.

Co do Kliczkowa, to ja też jakąś resztkę nadziei zachowuję, ale prędzej chyba spotkamy się w innym miejscu;-)

 

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @DYNAQ 14 marca 2019 07:52
14 marca 2019 20:37

Podoba mi się Pański tok myślenia;-)))

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @Tytus 14 marca 2019 09:20
14 marca 2019 20:42

Bardzo dziękuję za uznanie. Ale co do świń jako antymuzułmańskiej broni, myślę wystarczyłby mały kawałek wieprzowiny na twarz, czyli kilka prosiaków w przydomowym chlewiku, zamiast tuczarni na kredyt po 2000 zwierząt w każdej.

zaloguj się by móc komentować


jolanta-gancarz @tadman 14 marca 2019 09:31
14 marca 2019 20:46

Brrr... Straszna perspektywa. I ci biedni, oszukani ludzie, taplający się w świńskim gnoju w nadziei na lepsze życie. O losie tych stłoczonych jak sledzie w puszce świń lepeij nie myśleć. Pytanie, gdzie są obrońcy zwierząt? Jakimś dziwnym trafem w takich okolicznościach dyskretnie znikają.

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @Aleksandra 14 marca 2019 09:59
14 marca 2019 21:10

Los zwierząt na takich farmach jest przerażający. Choć jestem mięsożerna, to wegetarianizm z takiej przyczyny jestem w stanie zrozumieć.

Co do odbioru dzieł Małyńskiego w Polsce, myślę, że on sam raczej świadomie mierzył w target międzynarodowy (politycy tradycyjnych mocarstw), jako znacznie bardziej wpływowy przy podejmowaniu decyzji o losach Europy i świata. I jest to zrozumiałe w przypadku dzieł o charakterze historiozoficznym. Dlatego nie tylko pisał głównie w obcych językach, ale także niemal wszystkie swoje pracy wydawał zagranicą.

Mniej zrozumiałe wydaje się, że nawet tak mocno związaną z sytuacją własnego kraju: Nową Polskę wydał akurat we Francji, po francusku. Dla mnie to bez sensu, bo ta książka jest wielką polemiką z całą endecko - socjalistyczno - ludową koncepcją państwa, jej totalną krytyką, a Stanisław Grabski to najczarniejsza z czarnych owiec, przy tym głupia i zupełnie zależna od międzynarodowej lichwy. Jaki sens ma pisanie o tym po francusku i publikowanie tego we Francji? Przecież tam sfery rządzące doskonale wiedziały z kim mają do czynienia i cynicznie to wykorzystywały. Ostrzeżenie potrzebne było Polakom, nawet jeśli byłoby głosem wołającego na puszczy. Kasandra nie wieszczyła Grekom, lecz swoim rodakom.

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @Wawrzyniec 14 marca 2019 19:08
14 marca 2019 21:16

No proszę! Cichy, skromny, pracowity, a jaki przy tym dowcipny;-))). Wielka szkoda, że nie udało nam się porozmawiać. Teraz widzę, że nie tylko palce Stefana Batorego mają swoje symboliczne znaczenie (jak pisze Saturn), ale także czerwony sweterek;-))). Ciekawe, czy to się wiąże z kolorem sukienki Katalonii?

zaloguj się by móc komentować


zaloguj się by móc komentować